T-Model Ford ma już 90 lat i ciągle gra bluesa. Ale to niejedyny powód, dla którego warto sięgnąć po Taledragger. W prostych słowachi bazowych riffach dostajemy 40 minut bluesa z samego łona.

T-Model śpiewa na luzie, od niechcenia, nie używa zbyt wielu akordów. To niemal korzenny blues z Delty wymieszany z elektrycznością z bliskiego Polakom Chicago. Muzyk sprawia wrażenie, jakby w ogóle nie zależało mu na niczym. I o to chodzi.

"Same Old Train" to sympatyczny shuffle blues, wykonany jakby w lekko pijanym rytmie, z pianistą który ewidentnie stara się nadążyć za głosem i gitarą lidera.

Na tej mocno staroświecko brzmiącej płycie wcale nie jest nudno. W "Comin' Back Home" pojawia się punktujący frazę saksofon barytonowy. Świetny zabieg, dodający utworowi energii i pazura. Muzyka sunie do przodu jak pociąg przemierzający nocą prerię. A zakończenie utworu powala.

"Someone's Knocking On My Door" mogłaby z powodzeniem zaśpiewać z Fordem nasza Magda Piskorczyk. Stary bluesman wyje i zawodzi, jak wiekowy Indianin szykujący się na śmierć na prerii, przez któą kiedyś pędził wspomniany pociąg. Następny korzenny, hipnotyzujący utwór o tym, co nieuchronne.

"How Many More Years" przypomina pozornie zabawy kamerą pogłosową. Głos Forda z dużym echem, skowyczące i przesterowane gitary elektryczne, wah wah - nie tylko wielki Hendrix wiedział jak wykorzystać zabawki w bluesie. Ale nie ma tu żadnego kopiowania herosa z Seattle. Jest ciężko, duszno, a może ... bagiennie?

Z mroków bagien i kłapania szczęk aligatorów wyrywa sluchaczy kolejna opowieść o mamie z grubymi udami. "Big Legged Woman" to typowo imprezowy numer, z świetnie brzmiąca gitarą slide, barowym pianinem i energią godną nastolatków.

"I Worn My Body for So Long" to kompozycja, jaka mogłaby się znaleźć i na pierwszej płycie Led Zeppelin. Tak interpretuje ją Ford, ale słychać w nim surowość, nie wirtuozerię. A całe nagranie to znów majstersztyk studyjny. Wiele pogłosów i niezwykle jasna partia slide, momentami brzmiąca wręcz jak skrzypce. I do tego jakby psychodeliczne bębny. Produkcja jakby nie z tego świata.

Zupełnie inaczej brzmi "Red Dress". Gitara 12-strunowa, czyste gitary, bardzo ubogie bębny - na pewno panowie Brian Olive, Matthew Smith i Arthur Alexander produkujący płytę bardzo starali się, by zachować styl, ale urozmaicić utwory. I dopięli swego.

"Little Red Rooster" w wersji T-Model Forda to chyba najmniej ciekawy fragment płyty. Znów słychać, że producenci starali się pobawić choć z perkusją, ale wydaje się, że z muzyków gdzieś uszła energia. Bywa.

Taledragger to płyta - dowod na nieśmiertelność gatunku. Uczciwa, stylowo brzmiąca i prawdziwa. Bez poezji, ozdobników i udziwnień. Blues z serca, nie spod sprawnych palców.