Micke & Lefty feat. Chef – Let The Fire Lead

Czas szybko leci. Jesień z Bluesem 2016 to wizyta zespołu Micke Bjorklof & The Blue Strip w Białymstoku. Tymcasem pod koniec 2020 roku Micke Bjorklof & Lefty Leppanen oraz Chef wydali minimalistyczny, ale pełen ognia album „Let The Fire Lead”.

Panowie zaczynają od ognistej wersji „Tell Thet Woman” Willie Dixona. Micke przejmuje mikrofon, gra na dobro, a Lefty dodaje ognia slidując na swojej gitarze rezofonicznej sławnej marki National. Minimalistyczny bas i bęben wystarczą, by poderwać z fotela.

„Always Something Good” to leniwy southernowo-bluesowy kawałek. Napisał go Lefty i to on śpiewa pierwszym głosem i dodaje mu wdzięku lapsteel guitar. Popołudniowe radio dla dorosłych może go puszczać co dnia. Akustyczne solo brzmi świetnie, ukazując potencjał takiego grania.

I oto kolejny standard – „Big Bill Blues”. I choć słychać, że śpiewają biali, te mandoliny, czy tenorowe banjo nadają mu sznytu rodem z południa Stanów. Idealny do wspólnego śpiewania w klubach i na dużych koncertach.

Poważną perkusją w klimacie Zeppelinowskiego rock and rolla zaczyna się „Smalltown Baby”. Mnóstwo slide i elektryczny bas nadają tej piosence niesamowitego czadu. I znów wokal przejmuje Lefty – autor tej stylowej kompozycji.

On też odpowiada za tytułowy „Let The Fire Lead”. Z folkowymi nutkami gitary i mandoliny. Ale śpiewa Micke i chyba to nieco lepsza decyzja. I znów, mimo przewidywalnej harmonii i konstrukcji utworu, podrywa z fotela i zmusza do nucenia. Ale i udanie wmiksowane chórki podnoszą odpowiednio ciśnienie, nie wspominając o kolejnej świetnej solówce na rezofoniku.

Prawdziwą nostalgiczną bombą jest „The One”. Zaśpiewany delikatnym głosem Chefa niestety robi mieszane wrażenie, ale OK – to po prostu świetnie zagrany, ale biały blues. To jak ma brzmieć?

Zostać czy wyjechać – to pytanie pojawia się pod każdą szerokością geograficzną. Jak z nim poradził sobie Lefty? Śpiewająco – zwłaszcza, że gościnnie śpiewa tu Sami Silen i „robi robotę”. A elektryczna gitara ze sprężynowym pogłosem i pięnie brzmiącym chórkiem dodaje „Gotta See My Church” smaku.

Southernowa „You Gorgeous You” wreszcie zawiera partię harmonijki. A że to mały, wielki, instrument – wszystko nabiera energii. Chórki w refrenie tylko napędzają ten zróżnicowany dynamicznie utwór.

Surowy riff otwiera „No Stuff Is Good Enuff”. Jest w nim sznyt lat 50. i jest elegancja skandynawskiego bluesa. „Less is more” śpiewa nasze trio i oczywiście – ma rację.

Nieco słabiej wypada „Rock.n.Bowl” choć zdecydowanie flirtuje z zydeco. Za to „Im Steady Rollin’” Robert Johnsona z gościnnym udziałem Eero Raittinena to ekstraklasa.

Płytę kończy, jakby nie do końca z tej bajki, ballada „I Got To Tell You”. Świetnie rozpisana na akustyczne instrumenty i z tęskną harmonijką.

„Let The Fire Lead” to przykład świetnej europejskiej wizji bluesa – pełnej szacunku do tradycji, ale interpretowanej w sposób właściwy dla miejsca urodzenia. Tu jest szczere granie, nie udawanie.