Arek Zawiliński – Moje buty już tam są

„Moje buty już tam są” to piąta płyta w dyskografii Arka Zawilińskiego. Bogata w aranżacje, bogata w treści. W pełni autorska.

Arek Zawiliński przez ostatnich kilka lat nie pojawiał się na większych festiwalach, zresztą – czy takowe były, kiedy niektóre – jak Olsztyńskie Noce Bluesowe – zniknęły bezpowrotnie. Ale jeśli ktoś ma imperatyw, by pisać, tworzyć i dzielić się swoja twórczością z ludźmi – dopnie swego.

„Biały sufit” to świetny, właściwie blues rockowy utwór, o ciepłym brzmieniu, w równym stopniu zdominowany przez gitarę i sekcję rytmiczną, co ocieplony pianem elektrycznym Michała Lamży. Pełen energii i zapowiadający jakby powrót Arka Zawilińskiego na scenę hasłem „muszę zburzyć ściany”.

Swingujący, ascetyczny utwór „Samotność w knajpie Piekło” robią postukiwania w perkusję Maxa Ziobro i odrobina kontrabasu Romana Ziobro. Zawiliński nie tylko melorecytuje ciekawy tekst o knajpie będącej odbiciem losów ludzi „mętnych i krętych, jak losy tej krainy”, ale też pogwizduje, a momentami zawodzi. Z powodzeniem może zaśpiewać tę piosenkę wszędzie, tylko z gitarą czy banjo. Jest w niej coś z klasycznego folku i bluesa w wersji Toma Waitsa.

Tytułowa piosenka „Moje buty już tam są” to ni mniej ni więcej tylko opowieść o śmierci, ale też o ludziach, którzy chcą żyć na swój sposób. I znów tekst to przewrotny flirt z tradycją swingujących musicali, obrazek z życia z klasyczną puentą. A Zawiliński świetnie bawi się interpretacją, zaś muzycy pokazują, że z pozornie prostego songu można uczynić wykonawczą perełkę.

Niemal psychodelicznie brzmi utwór „Przez mrok”. Ciepła gitara slide i pulsująca sekcja rytmiczna wprowadzają w klimat tego utrzymanego nieco w estetyce J.J. Cale’a bluesa. Zawiliński celowo bawi się frazą, by podkreślić swój songwriterski, nie czysto bluesowy rodowód. Dla niego blues jest narzędziem do opowiadania historii, nie celem samym w sobie. I znów klawisze dodają szczypty elegancji tej świetnie brzmiącej piosence.

Ileż poezji, takiej która stawia pytania, można odszukać w piosence „Będę oddychał”. Jej swingującą rytmikę, nawet lekko w estetyce gipsy jazz wzbogacają skrzypce Jana Gałacha – w pewnym momencie z jazzrockową niemal zagrywką. To niesamowity shake energii sekcji rytmicznej z melancholią.

Folkowa opowieść „Nocny pociąg” to przede wszystkim gitary, dograne banjo i opowieść, jaka może popłynąć przy ognisku i na Mazurach i w Bieszczadach. I jak na folkową estetykę przystało – cała piosenka to zgrabny obrazek obyczajowy podlany wrażliwością śpiewającego poety.

Arek Zawiliński zostaje w tym pociągu, by tworzyć „Własną mapę kraju”, gdzie folk połączy z rockiem, amerikaną czy szczyptą bluesa. To pieśń współczesnego wędrowca, który z harmonijką w kieszeni przygląda się Polsce, chce poznać ją od podszewki. I znów plamy klawiszy dodają tej pełnej powietrza piosence odrobinę elegancji w stylu przełomu lat 60. i 70. XX wieku.

Wierny folkowym inspracjom Arek Zawiliński stworzył „Opowieść o zwyczajnym życiu”. O błędach młodości, o szukaniu szczęścia i losie, który często gra znaczonymi kartami, a traumę dziedziczą kolejne pokolenia. Opowieść ascetyczna, bo tu liczy się przede wszystkim historia – jak z działu reportażu społecznego tygodnika opinii. Zawiliński nie ocenia – pisze jak rasowy dziennikarz.

„W nieba -piekle” to z kolei opowieść o szukaniu szczęścia przez podmiot liryczny. Arek Zawiliński wie już, co w życiu jest ważne i wie, w jakim miejscu i w jakim momencie życia się znalazł. Gra akustycznie, ale z rockowym bitem i produkcją, która pozwoli piosence pojawić się w jakiejś niszowej audycji radiowej. Jest tego warta.

Songwriterski walczyk „Świąteczne obrazki” ma szansę pojawiać się w alternatywnych stacjach radiowych przed każdą Wigilią. Znakomity obyczajowy obrazek, z odrobiną melancholii i dobrymi życzeniami świątecznymi. I choć do Gwiazdki jeszcze sporo czasu – robi się bardzo miło.

Mówiąc o Arku Zawilińskim bluesman zamknęlibyśmy go w szufladce. To współczesny, wrażliwy songwriter, który mówi własnym językiem, wystarczy tylko chcieć go usłyszeć.