Michał Augustyniak kilka lat wcześniej podbił Polskę z formacją Limbo. To tam szalał na harmonijce Łukasz Wiśniewski. Sam Limboski fantastycznie interpretował standardy i tworzył swoje wyjątkowe piosenki. Kiedy drogi Wiśni i Limboskiego rozeszły się, każdy z nich idzie swoją drogą. Limboski właśnie otworzył Cafe Brumba.

No i jak to w knajpie - muzyka musi być dla każdego. Ale to knajpa pełna dymu, pięknych kobiet i artystycznego spleenu. Mambo czy "Lassi Mango", nieważne, Limboski od pierwszych nut czaruje, a brzmienie uzyskane w studiu jest perfekcyjnie staroświeckie. Poczynając od gitar, a kończąc na bębnach i perkusjonaliach. Nawet organy elektronowe naśladują epokę w której Charlie Parker był bogiem, a muzycy chodzili w wyświechtanych marynarkach i grali tak, że chciało się latać.

"Dziewczyna z Ameryki" będzie dodana do ulubionych piosenek i zdjęć. I chociaż mieszka w Mieście Aniołów, jej melodia jest tak po polsku liryczna. Limboski umie pisać o miłości XXi wieku. Tej, która rodzi się na internetowych łączach. Ale też umie swoją opowieść oprawić w dźwięki, gdzieś z karnawału w Nowym Orleanie. Jest nawet nawiązujący do estetyki zydeco akordeon i wtręty na cymbałkach. I żeby było śmieszniej - jest w tym wszystkim prawdziwy, knajpiany blues. I potencjalny singiel.

Limboski dorastał w czasach "Klubu Wesołego Szampana" i w piosence "Nie rozumiesz mnie" zaprosił do nagrania dziewczynę. Piosenka wartko rwie do przodu, a w jednym utworze spotyka się estetyka znana z zespołu Anawa z Ry Cooderem i niemal industrialną perkusją.

Czasem można pomyśleć, że Augystaniak pozazdrościł odrobinę sławie Raz, Dwa, Trzy, ale on przemawia osobnym językiem. I co ważne, nie brak mu surrealistycznego poczucia humoru. Może nawet ociera się o opowieści w stylu Rolanda Topora. Wszak "Czarny Otello" to opowieść o zazdrosnym kocie, który morduje swego pana, a pianista jak gdyby nigdy nic gra dalej. Do tego beznamiętny kontrabas i poczucie wszechogarniającej nostalgii.

W Cafe Brumba akordeon jest bardzo ważnym instrumentem. A Limboski jak Tom Waits rozdzierająco opowiada o pożądaniu. O tym, ze kobietę zjadłby i palcami, i gołymi rękami, i na słodko i na ostro. I trudno nie wierzyć jego miłosnemu wyznaniu. Nie oszczędzaj mnie, tylko niszcz wyśpiewuje lekko przetworzonym głosem, a muzyka ociera się nawet o melodie sefardyjskich Żydów.

Gitara Limboskiego brzmi jak w małym jazzowym combo i taka jest "Piosenka dla mężatki" - swingująca i eteryczna. Ale to zdecydowanie artysta osobny. Swoje tęskne teksty zaaranżował w urokliwe dźwięki - tym razem dodając im spleenu paryskiej kafejki, gzie ukradkiem spotykają sie oczy, dłonie i usta.

Miłość to rodzaj transu, a cóż może lepiej wprowadzić w trans niż mantra? I taki charakter ma po trosze "Jeśli jeszcze", zwłaszcza że Limboski oprócz gitary gra w tej piosence na prawdziwym sitarze. Tego chyba się nikt nie spodziewał, ale są tacy, którzy wierzą, że każda kultura ma swojego bluesa, a ten transowy naprawdę hipnotyzuje.

I nagle wracamy do świata elektronicznych organów i wygrywającego niemal jazzowe frazy perkusisty. Zmieniliśmy klub, klimat, kontynent? Przewodnikiem nadal jest Limboski. W "Biesiadnikach" śpiewa iście diabelskiego bluesa. Organy podkręcają tempo, a perkusista nie ustaje w wysiłkach, żeby wywołać ekstatyczne podniecenie. Znów chce się przywołać czasy, kiedy jazz był muzyką do narkotycznego tańca w oparach lżejszych i cięższych drugów.

"Konam" to kolejna piosenka z jakich słynie Augustyniak. Osobista opowieść o nieszczęściu klimatem przypominająca efekty współpracy Waglewskiego z Maleńczukiem, ale o ileż bardziej stylowo-knajpiana.

Pamiętacie? W podróż zabrały nas dania i trunki serwowane w Cafe Brumba. Wiolonczela, puzon, trąbka to może nie do końca instrumenty charakterystyczne dla bluesa, ale iż można nimi wyrazić emocji? Ileż żalu opisać? A wszystko z powodu miłości do psa. To chyba pomysł rodem z weselno-pogrzebowej orkiestry Gorana Bregovicia. Wróciliśmy z południa Stanów na południe Europy. A guru Limboski stoi na czele konduktu, który jakoś nie chce zapłakać.

Bluesa można zaśpiewać tylko z fortepianem. I taka jest "Miłość przyjaźń muzyka". Augustyniak skupia się tu wyłącznie na śpiewie. Przeżywa, frazuje, głos więźnie mu w gardle. Jak on umie to zaśpiewać. Wielu polskich wykonawców mogłoby się od Limboskiego uczyć dystansu. Momentami brzmi nawet jak Jasiu
Skrzek i to nie jest żart.

Płytę kończy "Słodki oberek". To zupełnie odlotowa wersja znanej z demówki Limbo piosenki "Cukier". Ten oberek jest... upiorny. Ech, przypominaja się złote czasy polskiego literackiego kabaretu. I nie tylko.

Limboski zbudował Cafe Brumba z dźwięków szlachetnych, nie idzie za modą, jest po prostu częścią wielkiego świata muzyki. I jest świata obywatelem. A że w duszy gra mu iście słowiańska liryka, umie wywołać i emocje i wzruszenie i drżenie serca. I trzeba pamiętać, ze zaczynał od sukcesów na Rawa Blues Festival. I poszedł dalej.