Bo jak tu się nie bawić, kiedy słychać dźwięki jakby rodem przeniesione z rhythm and bluesowych klubów Londynu do klubu w piwnicy kamienicy przy ulicy Warszawskiej w Białymstoku. To już nie jest Pałac Kutury i Nauki i szał big bitu, ale właśnie big bitowy, a zatem rhythm and bluesowy w istocie szał pozostał.
Niezapomniany bas w "We Gotta Get Out of This Place" pobudzał wiele wspomnień, ale wspomnień nie mogło też zabraknąć, kiedy startujący w klubach The Animals słuchali dużo Johna Lee Hookera. Nic dziwnego, że grają "Boom Boom", bo to do nich zwyczajnie pasuje, a i Danny Handley nie ściga się w solówkachsam ze sobą - woliposzukiwać emocji i wywoływać emocje. A jeśli już wolny blues to przynajmniej "I Put A Spell On You".
The Animals to nie The Beatles, ale też i ich muzyka jest przez to bardziej uniwersalna - oczywiście dla fanów takiego grania. Bo kto wie, czy właśnie najwięcej fanów kojarzy ich z hitem "Don't Let Me Be Misunderstood".
Kiedy zespół zszedł ze sceny - fani nie mogli uwierzyć. Po krótkiej sesji selfie z fanami wrócili i wtedy John Steel podszedł do mikrofonu i wspominał, że pierwszy raz mieli mini trasę po Polsce w roku 1965 i, że mieli hita, który podbił listy przebojów na całym świecie. I zagrali.
Czy "The House of the Rising Sun" można było zagrać lepiej? Czy można interpretować? Tylko po co? Fani pamiętają kanoniczną wersję The Animals i taką chcieli usłyszeć. I nawet jeśli Nord Lead udaje Hammondy - jest efekt i jest moc wspomnień - u każdej generacji innych. Ale połączonych tego wieczoru wspólnym zainteresowaniem z The Animals - białym bluesem i białym rhythm and bluesem. Muzyką, która wciaż rezonuje.
John Steel - drummer of The Animals and Animals and Friends