Joe Bonamassa nagrał całkowicie nowy studyjny album. To dziesięć nowych utworów i otwierający album „Different Shades of Blue” cover Jimi Hendrixa.
„Hey Baby (New Rising Sun)” to doskonałe otwarcie płyty i ukłon w stronę bardziej rockowej publiczności.
Piosenka „Oh Beutiful” może się wydawać „Black Dog” zagranym przez Vanilla Fudge, ale już całkiem poważnie to kawał nowoczesnego hard rocka z riffem w stylu Led Zeppelin i takimiż wtrętami psychodelicznymi.
Ale nie jest to bynajmniej jednorodny materiał dla osób zakochanych w roku 1969. Funkujący i zagrany z dęciakami „Love in’t A Love Song” dowodzi, że Bonamassa dobrze słyszy co grają amerykańskie stacje radiowe. A jednak nie odpuszcza i przemyca całkiem mocne, rockowe riffy w bridge.
„Living on the Moon” to chicagowski shuffle z dęciakami i sporą dozą rockowego swingu. Gdyby nie lekko naciągany wokalnie bridge byłby to następny znakomity utwór. No i w każdej piosence Bonamassa gra solo praktycznie w innym stylu i inną techniką.
Nieco wolniejszy, ale utrzymany w blues rockowym kanonie, jest „Heartache Follows Wherever I Go”. Tu też towarzyszą mu dęciaki, pod stopą ugina się wah wah, a struny gitary zdają się być z świetnie brzmiącej gumy, nie kruchej stali.
„Never Give All Your Heart” zaczyna się jak koncert jakiegoś Boston albo innego rockowego bandu z połowy lat 70. XX wieku. W końcu taką muzyką Bonamassa nasiąkał bardziej niż B.B. Kingiem, nawet gdyby temu zaprzeczał. To niech gra.
Jakby w nagrodę honky tonk piano otwiera klasycznie brzmiącego chicagowskiego bluesiora „I Gave Up Everything For You, ‘Cept The Blues”.
Tytułowy „Different Shades of Blue” to typowa rockowa ballada, z akustyczną gitarą w intrze, melodyjną solówką i chóralnym refrenem pod koniec.
„Get Back My Tomorrow” choć zaczyna się bluesującą zagrywką gitary oscyluje pomiędzy pop rockiem i southern rockiem. I przynudza.
Trochę ożywienia wnosi „Trouble Town”, przede wszystkim za sprawą świetnie napisanych partii dęciaków. Funkujący rock daje pozytywną energię, ale czy pozostanie w pamięci na dłużej?
„So, What Would I Do” przypomina rhythm and bluesowe pieśni Raya Charlesa. Oprócz piana, w tle pięknie szemrzą hammondy, tylko Bonamassa nie jest Charlesem.
Amerykański gitarzysta ma i talent do kompozycji i umie perfekcyjnie przelać go w piosenki. Niestety, dość pospolity głos, stawia go na pozycji wybitnego gitarzysty, ale już nie osobowości. Debilna okładka też wiele nie pomoże. Sorry.