Eddie Turner ma skarb ukryty w palcach. Ze swobodą gra na gitarze i nie sili się na niezwykłe sztuczki. Po prostu robi nowoczesnego bluesa na światowym poziomie.

Płyta rusza z kopyta od utworu "Booty Bumpin'". Jestświetny riff, prosty temat i ten nieuchwytny drive, który popycha muzykę do przodu. No i znakomity głos, który pasujedo eleganckiej i eklektycznej całości.

"I'm A Good Man" to zaledwie drugi utwór na krążku, a już tempo zmienia się. Brzmienie staje się matowe, a Turner rozmawia ze swoją gitarą i ze słuchaczami. Świetna realizacja i stylowe zagrywki pokazują, że blues jest niewyczerpaną skarbnicą do interpretacji. Najpiękniejsze jest to, że Turner ma w sobie absolutny luz przynależny tylko największym.

Z "Say" muzyk wkracza odrobinę w krainę psychodelii. Głos staje się pełen emocji, pojawia się slide, więcej echa i funkowego bitu. Czy tak grałby na dziś na jamach Jimi Hendrix?

"Because Of You" to z kolei burza emocji. Świetny kontrast między niemal recytowana zwrotką i narastającym gniewem w refrenach. I gitara, niemal czystą barwą punktującą przeżycia bohatera piosenki. Świetna aranżacja i niezły punkt koncertu.

"Ride A Painted Pony" ma znów ciemne brzmienie i pulsację kojarząca się z Teksasem. Turner nie nudzi na płycie, a w tym utworze dyskretnie dodaje chórki w refrenie.

Tytułowe nagranie "Miracles & Demons" to utór oparty o oniryczny riff zagrany na gitarze akustycznej. Mroczny, ciężki, z przsterowanym głosem i niskimi dźwiękami organów. Jest tu i ciężar południa USA, gdzieś na granicy z Meksykiem.

Lekko swingujący i wyciszony jest też kolejny utwór. "I Remember" to świetny, przebojowy blues rock. Tak grywał nawet... Gary Moore, ale tu Turner znów nagrywa swój głos lekko zmutowany, za to gra ...białe solo, cokolwiek to znaczy.

"Blues Fall Down Like Rain" to prawdziwie rozpędzający się pociąg. Gitary zawodzą w tle, w piosence nie brak aranżacyjnych smaczków, a nerwowe tempo znakomicie dodaje dynamiki tej kompozycji. Wiele się w niej dzieje, a wszystko stylowe i w najlepszym guście.

"Monkey Say, Monkey Do" zabiera nas w świat rozbujanego bluesa. Zmienia sie brzmienie gitary solowej, znów jest potężna i niebanalna pulsacja, a do tego kawał niemal soulowego śpiewania.

Ale oto powracamy do dźwięków z chicagowskiego, zadymionego klubu. Swing aż roznosi głośniki, kiedy Turner od niechcenia recytuje zwrotkę "In The Morning", a w tle grają organy i jazzujące piano. Hatts off.

"Miss Carrie" to kolejny utwór w umiarkowanym tempie, z ciekawą harmonią i delikatnymi dopowiedzeniami gitary. I znów tam, gdzie trzeba na moment odzywają się klawisze, Turner śpiewa na luzie i słychać, że nie boi się wtrącania do bluesa innych gatunków muzyki.

To odważne nadać tytuł kompozycji "Mr. Blues", ale czemu nie? Aranżacyjnie to kolejna perłka. Jest gitara akustyczna, zabawa z przetwarzaniem głosu, solowa gitara z mocnym efektem. A sam Turner operuje sporą dynamiką głosu. Do tego zamiast łoskotu bębnów - przeszkadzajki i bongosy.

Płytę kończy druga część "Miracles & Demons" - tu nadal mamy przesterowny głos, ale gitara śmiało hałasuje, dominując nad akustyczną, a w nienaturalnie aż spokojnym głosie Turnera chyba czai się jakieś licho z bagien Nowego Orleanu.

Znakomita płyta, która na pewno nie zawiedzie fanów elektrycznego bluesa. I co najważniejsze - nie ma prawa zanudzić.