Marek Makaron Motyka - bez owijania w bawełnę

Marek Motyka to, jak sam twierdzi, muzyk z kilkudziesięcioletnim stażem. Często występuje jako człowiek-orkiestra. Obwieszony perkusjonaliami wyśpiewuje ostatnio przede wszystkim stare śląskie pieśni w manierze Delty Mississippi.

Krążek rozpoczyna "Kiej na mojej jo mataczce". Od razu można sobie wyobrazić, że Motyka jedną nogą wystukuje rytm, drugą potrząsa przywiązanym do buta tamburynem. Jak stary bluesman, na swojej gitarze dobro dobywa nuty techniką slide. A kiedy otwiera usta, owo wrażenie tylko się potęguje. Ma nieźle spracowany głos. To jedyna kompozycja, w której Makaron dopuścił do mikrofonu kogoś innego. Magda Hajda nagrała śiwetne chórki, wyraźnie nawiązujące do ludowego, białego śpiewu. A muzyk cały czas utrzymuje bluesowy puls, na koniec wręcz podkręcając tempo.

"Choćbyś mnie ty panie zabił" to już pieśń dobrze znana z koncertów. Zaaranżowana według podobnego schematu,tyle że absolutnie solo. Surowy, deltowy podkład, i rozdzierające frazy opowiadające o okrutnych losu kolejach. To jest niewiarygodnie śląski i korzenny blues.

"Fajne życie miołeś" zaczyna się jak nie przymierzając jeden z hitów Roberta Johnsona. Pełna bluesowa fraza na świetnie dźwięczącej gitarze i wokal idealnie dopasowany do formy z pól bawełny. Przerywniki instrumentalne sprawiają wrażenie, jakby powstały na amerykańskiej werandzie.

Marek Motyka utworem "Gitar rag" podkreśla, że oprócz najprostszych form, potrafi też skomponować melodię w nieco innej konwencji. Ba, nawet dialoguje z gitarą grając uczepioną przy szyi harmonijką. Jak to człowiek-orkiestra.

"Tato" to powrót do tradycji wielkich bluesmanów. Kolejne instrumentalne nagranie rozpoczynają długie, zagrane slidem dźwięki gitary. Bez żadnego podkładu perkusyjnego. Tylko jęki instrumentu, dopiero później pojawia się
rytm, a dobro zamienia się w bluesową orkiestrę.

Teraz właściwie, w dobie płyt analogowych, pewnie rozpoczynałaby się strona B. Bo znóww Makaron wraca do pieśni "Kiej na mojej jo mataczce". Tym razem w bardziej surowej wersji, już bez żeńskich chórkó, za to z bardziej
motorycznym zakończeniem.

"Łopata, kilof i hełmisko" to świetna opowieść o przerażająco ciężkiej pracy dawnych górników. I banalne przypomnienie, że człowiek pracuje po to, by jeść, a do pracy nie może chodzić głodny. Tekst niezwykle ciekawie
skonstruowany i znakomicie wykonany. Makaron śpiewa unisono ze swoją dobro, momentami rozpalając się podczas nagrania. Głos zapisany z lekkim pogłosem, jakby z oddali robi wrażenie słuchania muzyka występującego
naprawdę na ulicy, a może przed wejściem do kopalni?

Stare pieśni to często , jak byśmy to nazwali w XX wieku, protest - songi. Ot, choćby "Nie bana jo panu służyć". Zaczyna się jak klasyczny blues, Makaron smakowicie zawodzi i wyje do mikrofonu, jakby urodził się w chacie
wuja Toma. Pysznie brzmi rónież część instrumentalna, z niesamowitym, rozwibrowanym slidem.

"Po placu łaziła" to następna pieśń, w któej Makaron wykorzystuje w pełni możliwości swojego głosu. Gitara gra bardzo korzenną, acz szybką frazę. Trzeba przyznać, że zamienia pieśń w całkiem hipnotyczny kawałek. Może
niepotrzebnie ubarwiony zwyczajnie brzmiącą harmonijką.

"Pudlerka" to następny znakomicie znany utwór z tej płyty. To właśnie on dzięki bluesonline.pl w 2010 roku triumfował na YT wykonany z trio i beatboxerem Minixem na dużej scenie Rawa Blues Festival. Znakomicie
zaaranżowany na dobro, z prawdziwym nerwem, to jeden z najjaśniejszych punktów tej bardzo mrocznej płyty.

I wreszcie przepiękne zakońćzenie. Muzycznie to jakby cytat z kilku pieśni z Południa Stanów, ale słowa są stąd, ze Śląska. Bo to "Skarga umierającego". I znów Makaron śpiewa unisono z gitarą i gra jak stary bluesman.

Bez owijania w bawełnę to bardzo przewrotny tytuł. Zdaję się jakby płyta powstała przy zbiorach bawełny właśnie. Ale nie. Jest czarna od śląskiego węgla i pokryta patyną starych pieśni. I nawet jeśli może nieco nużyć
niewprawne ucho, Motyka pokazuje swój charakter. A, że nie każdy musi go lubić, to już inna historia.