Csaba “Boogie” Gal, wokalista i gitarzysta oraz harmonijkarz Andor Olah od 10 lat propagują korzennego bluesa na Węgrzech. W towrzystwie DJ-ów Szabi MatE i Dure realizują projekt Mississippi Big Beat. Właśnie Black And Tan wydaje ich cyfrowy album Delta Disco.
Mississippi Big Beat zainspirowani setną rocznicą urodzin Roberta Johnsona i pewnie trochę pomysłami Jana Mittendorpa w centrum Europy realizują niezwykle współczesną, korzenną muzykę.
Krążek Delta Disco rozpoczyna "Big Mama’s Door". I jest dokładnie tak, jak można sobie tylko wymarzyć. Świetne głosy, pozbawione europejskiego akcentu, pulsujący beat, harmonijka i nieprawdopodobny klimat. Idealny dla macierzystej wytwórni genialnego Jana.
"Chain Of Fools" brzmi niemal jak współczesna folkowo-bluesowa piosenka. Świetne współbrzmienie głosów, mięsista harmonijka na zmianę z wibracjami na najwyższych stroikach i do tego wspaniałe pulsujące od ruchów DJ-ów bębny. Przy tym po prostu nie można nie tańczyć.
"Try Me One More Time" to utwór ze skarbnicy amerykańskiej folkowej tradycji. Dlaczego odkrywają go dla nas Węgrzy? Bo umieja połączyć trans plemiennych zaśpiewów ze współczesnym kultem tańca opatrując całość syntetycznym banjo i żywym kazoo. A wokal? Palce lizać.
W podobnym klimacie utrzymany jest "Railroad Worksong", ale wokalista zmienia sposób interpretacji. Bliżej mu teraz do Elvisa czy wielkich pieśniarzy country niż tradycyjnego bluesa. A do tego idealnie dołożona elektronika, która wzmacnia, a nie przesłania ideę konstrukcji bluesa.
R.L. Burnside skomponował "My Eyes Keep Me In Trouble". A Mississippi Big Beat znakomicie podśpiewują tę piosenkę z towarzyszeniem harmonijki. Ktoś mógłby się krzywić na syntetycznie brzmiący bas, ale taka jest konwencja. Żywi frontmeni i dwaj naprawdę ciężko pracujący DJ-e.
W piosence "Intercity Train" Blounta mamy już i granie slidem i świetnie pulsującą harmonijkę. Węgrzy nie tylko śpiewają na różne sposoby, ale i udowodniają, że odarci z elektroniki daliby radę, a tak otrzymują podwójny zastrzyk energii.
"Hurricane" rozpoczynają zsamplowane dźwięki digeridoo czy tez podobnych im instrumentów, a dopiero później pojawia się gitara i jakby opętana harmonijka. Całość, mimo umiarkowanego tempa, ma niesamowity klimat. Jakby samotni wędrowcy wchodzili do zasypanego kurzem, opustaoszałego miasteczka po którym błąkają się tylko duchy zabitych złoczyńców spod ciemnej gwiazdy. Genialne.
Po tym rewelacyjnym momencie zespoł zaprasza nas na zabawę do saloonu przy dźwiękach"Walk Right In". Znów słychać banjo, ale tym razem chyba producent przesadził z nagromadzeniem efektów. I duch świetnej zabawy rozpływa się w elektronicznej papce.
"Idol (Should I Know)" to pierwsza z trzech autorskich kompozycji Mississippi Big Beat. Świetna gitara, przejmująca gra harmonijkarza, mnóstwo pogłosów skontrastowanych z niemal surowym bębnem i transowy rytm. Do tego zmutowany i dubowany głos. I odrobina z ducha "Personal Jesus" Depeche Mode. I działa.
"Want Some" zaczyna się jakby w house'owym klimacie - niebezpiecznie plastikowo i lekko gejowsko w interpretacji. Ale po kilkudziesięciu taktach odzywa się świetna gitara i jak zwykle - stylowa harmonijka. I znów muzycy budują nastrój, tylko dlaczego uparli się zaśpiewać falsetem?
Ich samodzielne kompozycje wieńczy "Diamond Crown". Tu już na szczęscie intro gra lekko przesterowana gitara akustyczna i nagle wybucha podkład jakby z Becka. Ale to nie "Looser" choć skojarzenia mogą pomóc w zrozumieniu ich pomysłu artystycznego. I na pewno porywają do plemiennego tańca. Mięsiste brzmienie dopełnia wizerunku wizjonerów znad Dunaju.
Tradycyjny "Shim Shamming" został zrealizowany w estetyce jakby doo wop. Ale chyba nadmiar humoru i efektów wypaczył nieco obraz piosenki. tak czy inaczej - mozna przy niej nieźle się wyskakać, a to w bluesie jednak rzadkość.
Album kończy bardziej orientalizująca wersja "Hurricane". Jest jakby bardziej space rockowa i chyba lepsza od przedstawionej w podstawowywm zestawie płyty. Warta uważnego wysłuchania.
Mississippi Big Beat to nieodrodni synowie Mix&Dorp, ale i Becka i setek remikserów, którzy od dwóch dekad wyczyniają cuda praktycznie z każdą muzyką. Dzięki tym Węgrom blues żyje i może być naprawdę inspirujący, nie uciekając od żywego grania. Ciekawe, czy i my doczekamy się tak remiksujących siebie Przytuły i Kruka? To mógłby być niezły eksportowy kawałek muzyki.