Anders Osborne nagrał Black Eye Galaxy dla Alligator Records. I znów wytwórnia z Chicago ma szczęście do artystów, którzy błyskawicznie wbijają się w listy bestsellerów.
A sam Anders Osborne nie odpuszcza swoim słuchaczom. Krążek rozpoczyna grzmiące niczym pękająca tama Zeppelinów "Send Me a Friend" z fajnymi riffami i psychodeliczną gitarą w tle. Chyba nikt się nie spodziewał aż takiego ognia.
"Mind of a Junkie" kojarzy się a to z nieśpiesznym graniem w stylu akustycznego Neila Younga, a to z tradycją jazzmanów grających bluesa na swoich półakustycznych gibsonach. Co ciekawe, Anders śpiewa tu zupełnie innym dużo bardziej stonowanym głosem. A praca gitar - faktycznie - przypomina wściekłego Younga, który z powodzeniem może być ikoną fanów Pearl Jam co Sex Pistols. A przy okazji Osborne prezentuje klasyczny, amerykański sposób konstrukcji refrenu - jak w dobrym southernowym hicie.
"Lean on Me/Believe in You" to raczej tradycyjna, amerykańska miłosna ballada , bliższa country rockowi niż bluesowi, ale z niezłą partią solową gitary, zagraną melodyjnie i opatrzoną słodkim chórkiem w klimacie surfujących Beach Boysów. Słodkie, acz mało bluesowe.
"When Will I See You Again?" to kolejna piosenka, którą z powdzeniem mógłby nagrać Neil Young. Tyle, że Anders Osborne ma mniej charakterystyczny głos, no i znów raczy śpiewać o miłości. A i solo buduje w podobny sposób co sławny Kanadyjczyk. Fani tradycyjnego rocka będą mieli sporo uciechy.
Za to fani heavy bluesa uradują się słysząc pierwsze takty "Black Tar". Rozgniatający riff, zmutowany głos, to psychoindustrialny blues-rock XXI wieku. Gitara, nie bez elementów slide, zdrowo daje czadu i kiedy włączy się tę kompozycję naprawdę głośno, może wywrzeć piorunujące wrażenie.
I wreszcie kompozycja tytułowa - "Black Eye Galaxy". Zaśpiewana czystym głosem, w umiarkowanym, kołyszącym tempie, z rockowo grającym perkusistą. Chórki w refrenach wzmacniają southernowo-balladowy klimat, ale najważniejsze jest i tak chyba solo gitary. Najpierw zaczyna się poszukiwanie dźwięków przetworzonych przez wah wah. Osborne wprowadza nas w iście psychodeliczny klimat - daleki zarówno od southern rocka jak i bluesa. Po prostu nagle cała drużyna zaczyna podróż w soniczny kosmos łacząc się z otaczającym wszechświatem. I tak przez dobrych sześć minut, zanim pięknymi riffami grupa wróci do rzeczywistości stworzonej na początku tej 11-minutowej piosenki - suity.
I znów Osborne wraca do świata z pogranicza country rocka śpiewając melodyjne "Tracking My Roots". I nie szukajmy również i w tej piosence bluesa. Nawet harmonijka Andersa gra raczej w klimacie Dylana.
Za to w klimacie akustycznych nagrań wywołanego na wstępie krążka IV albumu Led Zeppelin jest piosenka "Louisiana Gold". I też - zero bluesa. Za to mnóstwo rzetelnego grania, które jest po prostu ponadczasowe.
"Dancing in the Wind" to jeszcze jedna próba spotkania z country z harmonijką, która wygrywa intro. I ze sposobem komponowania bliskim balladom Neila Younga. Niespodziewanie chyba razem z liderem ten utwór śpiewają Rose i Sarah Osborne.
Krążek kończy zaaranżowany na smyczki "Higher Ground". Piękne dźwięki i zaśpiewana niespodziewanie czysto i wysoko melodia w klimacie gospel, w której z liderem śpiewa i żona i córka robią wrażenie doskonałości aranżacyjnej, żarliwością wokalną kojarząc się z Peterem Gabrielem.
Anders Osborne wydał płytę idealną dla amerykańskich konserwatystów kupujących płyty, na których usłyszą dobrze znane sobie dźwięki. Nie stroni od sonicznych eksperumentów i może podreperowac budżet Alligatora. Bo to bardzo dobra, dojrzała, acz mało bluesowa płyta. Wszak wiadomo - z samego bluesa wyżyć nie jest lekko.