The Melons to duet akustyczny założony w marcu 2012 przez liderów czołowych łódzkich kapel: rockowych Normalsów (Piotr Pachulski) i bluesowego Los Potatos i Danny Boy Experience (Daniel Frontczak).
Dwaj panowie, jak przystało na muzyków w XXI wieku, chcąc zdobyć słuchaczy przećwiczyli sporą porcje różnorodnego materiału i nagrali go na nieźle brzmiącej płycie demo zatytułowanej "Easy".Krążek otwiera znane z setek wykonań "My Babe" Dixona - elektroakustyczne gitary gadają tu ile wlezie, panowie śpiewają razem w chórkach, ale wydaje się, że nagrywając nie byli pewni współbrzmienia swych głosów.
Za to w "One Bourbon, One Scotch One Beer" wokalista brzmi zdecydowanie lepiej. Gitary tną równo, niemal rockowo i do tego chyba obydwaj gitarzyści grają solówki - jedna technika slide, drugą - tradycyjnie. I trzeba przyznać, że taka interpretacja może się podobać.
Panowie celują zdecydowanie w słuchaczy w pubach, którzy musza usłyszeć hity znane z radia. Jak choćby akustyczną wersję "Layli". Wbrew pozorom, nie jest to najłatwiejsza piosenka do zaśpiewania. Ale idzie nieźle, no i znów mamy wgrany chórek, który zdecydowanie poprawia brzmienie.
I znów mega standard do barów - "Boom Boom Boom" Hookera. Tu już słychać, że wokalista nie sili się na udawanie Murzyna, tylko ma własny pomysł na śpiewanie standardów. A panowie gitarzyści sprawnie wypełniają obydwa kanały stereo.
Trudno interpretacją "Sittin' On The Top Of The World" przebić Łukasza Wiśnię Wiśniewskiego i The Melons nie starają się tego robić. Grają w wolniejszym tempie i znów interpretacja wokalna jest w pełni do zaakceptowania. Solówka slidem zawsze dobrze robi w takim graniu i tu też znalazło się na nią miejsce.
Jeszcze ciekawiej podeszli The Melons do "Love In Vain" Roberta Johnsona. W ich wersji brzmi ona jak ballada country. A solo - to niemal hawajska gitara. Naprawdę udany pomysł.
"Lay Down Sally" słyszeliśmy już w wersji zydeco, tym razem mamy do czynienia z kolejnym flirtem z country czy białym folkiem. Wokalnie w tych klimatach The Melons czują się bardzo dobrze. Grając operują dynamiką i efektami perkusyjnymi wydobywanymi z szarpania strun. I starcza.
Właściwie w tym towarzystwie nie powinna dziwić kompozycja marka Knopflera "Six Blade Knife". Zaspiewana w stosownej manierze, bliskiej fanom J.J. Cale stanowi logiczną kontynuację materiału tej nad wyraz udanej demówki.
Nie tylko naszym zdaniem David Gilmour to gitarzysta czerpiący z bluesa. Podobnie myślą łódzkie Melony i na swoim krążku umieściły dość standardową wersję "Wish You Were Here". Ale któż nie zna tej piosenki? Za to wokalista nie stara się naśladować Watersa i chwała mu za to.
Do "Who's Been Talking" Burnetta dograno nawet efekt odjeżdżającego pociągu. Ubarwia to słuchanie płyty, która o dziwo, mimo minimalistycznego składu, nie nudzi. W tej piosence zdecydowanie wyróżnia się przejmująco zagrana solówka.
"Think Twice Before You Go" z pewnością ucieszy pubowych bywalców. Ognisty numer Johna Lee Hookera tu interpretowany celowo minimalistycznie z pewnością w alkoholowej atmosferze rozkwitnie wieloma barwami. No i znów mamy solo zagrane slidem. Panowie wiedzą, jak zwrócić na siebie uwagę.
Wywolany do tablicy J.J. Cale powraca w interpretacji Melonów w kompozycji "Magnolia". Sama z siebie bardzo piękna, nie mniej ładnie brzmi w wersji łódzkich muzyków. Dziewczyny będą płakały nie tylko nad szklankami piwa. A i sama realizacja nagrania została dokonana bardzo starannie. Oj lubią ci panowie takie klimaty i umieją je interpretować.
"Make It Wit Chu" to piosenka Queens Of the Stone Age. I w tym klimacie The Melons też czują sie wyśmienicie. A stonowana interpretacja pozwala mówić o własnym stylu duetu. Choć tu w studiu nie mogli się opanować i dograli tamburyn podkręcający energię refrenu.
Właściwie nie jest zaskoczeniem, kiedy w ostatniej piosence sięgają po stareńką balladę Cohena "Bird On A Wire". Bo albo się ją zna albo nie. A kto zna - posłłucha jej zawsze i chętnie. A jeśli zechce pójdzie na koncert The Melons. Warto ich zaprosić do meijsc, gdzie ludzie chą słuchać żywej muzyki - nie zawiodą się.