Kenny Wayne Shepherd i jego Band na Live! in Chicago gra gitarowego elektrycznego bluesa. Nie narzuca zupełnie swego stylu i pozwala gościom zaprezentować swoje możliwości. A wśród nich są: Buddy Flett, Willie “Big Eyes” Smith, Bryan Lee czy sam Hubert Sumlin.

Kiedy w wieku 18 lat Kenny Wayne Shepherd wydawał swój debiutancki album okrzyknięty został młodym wilczkiem bluesowej gitary. A miał sporą konkurencję, bo mniej więcej w tym samym czasie debiutowali m.in. Jonny Lang i Joe Bonamassa.
Na okładce jednej z płyt Kennego można przeczytać, że kiedy miał trzynaście lat każdego dnia, podczas drogi do szkoły słuchał albumu "Hard again" Muddy’ego Watersa i wyobrażał sobie, że obok mistrza, zamiast Johnny Wintera z gitarą w dłoni stoi on sam. Nie jest łatwo znaleźć trzynastolatka z takimi marzeniami a jeszcze trudniej jest znaleźć takiego, który prawie spełnił swoje marzenia. Piszę prawie bo z oczywistych względów nie dane mu było stanąć na scenie obok Muddy’ego Watersa ale miał okazję zagrać z innymi wielkimi świata bluesa czyli B.B. Kingiem, Willie “Big Eyes” Smith’em, Hubertem Sumlinem, Bryanem Lee, Bobem Margolinem.

W swoim płytowym dorobku ma Kenny Wayne Shepherd bardzo różne płyty - czasem bardziej bluesowe czasem bardziej rockowe. W 2007 roku przypomniał o sobie fanom bluesa świetnym wydawnictwem zatytułowanym "10 days out - blues from the backroads" będącym efektem wyprawy po amerykańskiej prowincji. Wówczas na swej drodze Kenny spotkał wielu mistrzów bluesa i tych znanych i tych zapomnianych  takich jak  Henry Townsend, Cootie Stark, Neal „Big Daddy” Pattman, George „Wild Child” Butler oraz B.B. King, Clarence “Gatemouth” Brown, Hubert Sumlin, Pinetop Perkins, Honeyboy Edwards. Odwiedzał ich w ich domach, spotykał w lokalnych juke jointach. Film dołączony do płyty dokumentuje ich wspólne granie w salach koncertowych, kościołach a częściej po prostu na werandach lub w ogródkach czy jak z Ettą Baker po prostu w kuchni jej domu. I chyba najważniejsze - Kenny Wayne Shepherd  słuchał tego co mają do powiedzenia o życiu, muzyce, bluesie. Płyta „Live! In Chicago” jest kolejnym owocem tamtej pamiętnej wyprawy. Nagrań dokonano w chicagowskim House Of Blues.

Kenny Wayne Shepherd do wspólnego grania zaprosił wielu swoich znanych przyjaciół. Po przesłuchaniu tej płyty odniosłem wrażenie, że jest to niezwykle gościnny jegomość. Nie narzuca zupełnie swego stylu i pozwala gościom zaprezentować swoje możliwości. Stoi dyskretnie z boku i akompaniuje. Dzięki temu na jednej płycie mamy możliwość odbycia fascynującej wycieczki po różnych odmianach elektrycznego bluesa. Pierwsze cztery utwory gra Kenny ze swoim macierzystym zespołem czyli Noah Hunt (wokal), Chris Layton (perkusja), Scott Nelson (bas) i Riley Osbourn (klawisze). Otwarcie to ogniste granie spod znaku Steviego Ray Vaughana czyli „Somehow, Somewhere, Someway” i kolejne na set liście „King's Highway” czy też „Deja Voodoo„.

Potem mamy możliwość poznać gitarzystę i wokalistę Buddy’ego Flett’a  w dwu utworach z jego udziałem. W kolejnym czyli „Baby, Don't Say That No More” pojawia się legendarny Willie “Big Eyes” Smith. I mamy powiew klasycznego chicagowskiego grania, które na kolejnym utworze „Eye To Eye” Ronnie Earla jest kontynuowane. Do zagrania kolejnych trzech utworów zaproszony zostaje „Braille Blues Daddy„ czyli Bryan Lee - wielki guru i mistrz Kennego. To właśnie on był tym, który dawno temu 13 letniego wówczas młodzieńca zaprosił na scenę do wspólnego grania. Epicentrum tej części koncertu to bez wątpienia porywające wykonanie utworu „Tina Marie” będącego kwintesencją stylu Bryana Lee. A potem kolejna wielka ikona bluesa czyli Hubert Sumlin w utworze „Sitting On Top Of The World„. Na zakończenie ponownie dwa utwory w wykonaniu właściwego składu Kenny Wayne Shepherd Band w tym przebojowy „Blue On Black”.

Świetna płyta pełna gorącego i żywiołowego grania z entuzjastycznie reagującą publicznością. Zaproszeni goście dodają niezwykłego blasku całości. Płyta obowiązkowa dla każdego miłośnika gitarowego, elektrycznego bluesa.

Robert Trusiak