Chris Duarte, znany przedstawiciel teksańskiego bluesa, pod koniec lutego 2013 roku wydał nową płytę. „My Soul Alone” Chris Duarte Group to 12 energetycznych kompozycji.
Chris Duarte nowy krążek nagrywał w październiku ubiegłego roku w Kalifornii z sesyjnymi muzykami – Steve Evansem na basie i Aaronem Haggerty na bębnach. Power trio swoim brzmieniem rewelacyjnie wypełniło ponad 70 minut krążka „My Soul Alone”.
Rozpoczynający album „Show Me That You Want It: to raczej swingujący, chicagowski blues, ale ilość zawartego w nim Słońca każe wierzyć, że ma w sobie kalifornijski urok. Poodbnie przecież zabrzmieli nasi Boogie Boys, kiedy nagrywali „Made in Cali”. Duarte sprawdza się w roli wokalisty i kompozytora i jak zawsze perfekcyjnie podciąga struny.
„Yes’ It’s You” to niemal rock and rollowa piosenka, jakiej nie powstydziłby się jakiś Robert Palmer albo ktoś równie zabawny. Chris Duarte mruga do nas okiem dając przebojowe nuty okraszone chórkami, teksaskim brzmieniem i sporą dozą pogłosów. ZZ Top – drżyjcie.
W „Take Me Now” słyszymy jazzujące frazy. Gitara brzmi ciepło, wydaje się, że Chris Duarte zmienił nawet instrument. Za to nie zmienił swojego podejścia do kompozycji. Chociaż w tym utworze łagodzi brzmienie, nadal pamięta, żeby pisać przebojowe nuty, nie uciekając za daleko od bluesowego archetypu.
Jedną z dwóch najdłuższych kompozycji na krążku jest „A Dollar Down and Feeling Low”. To przepysznie brzmiący wolny blues zagrany lekko w klimacie starych mistrzów z Led Zeppelin. Ponad minutowe intro na gitarze solowej już wprowadza w niesamowity klimat tego smutnego numeru. Coś jakby „Tea For One”, a i nawet tonacja jakby podobna. Tu już nie ma ukłonów w stronę radia. Jest esencjonalny blues, gitara Duarte przemawia wszystkimi barwami emocji, a klasyczne zagrywki są ułożone w przemyślaną całość i zwyczajnie trafiają prosto w serce.
„I Bucked It Up” to powrót do esencjonalnego teksaskiego grania w stylu niezapomnianego Stevie Ray Vaughana. Duarte znakomicie śpiewa i akompaniuje sobie w tej pozornie prostej piosence. Nie przesadza z solówkami, zaś współpraca z sesyjną sekcją układa się idealnie.
Piosenki w klimacie „Outta My Way” czasem nagrywa Lenny Kravitz. W szybkim graniu Chrisa Duarte jest za to i więcej bluesa i pobrzmiewają gdzieś najszlachetniejsze echa Hendrixa, w klimacie „The Crosstown Traffic”. Chociaż Duarte pisząc teksty nie wychodzi poza blues rockowe frazesy całość współbrzmi idealnie.
Do żelaznych numerów koncertowych pewnie wejdzie też „Leave My Soul Alone”. Umiarkowany, wręcz ociężały, z genialnymi zagrywkami i śpiewem unisono z gitarą. Niepokojące, jazzujące, bębny Aaarona Haggerty przypominają klimat hendriksowskiego Experience. A i psychodeliczny refren w tym wydatnie pomaga. Świetny utwór ze skowyczącą gitarą.
Po takim utworze Duarte rozładowuje atmosferę niemal jumpowym „Sweet Litle Girl”. I rzeczywiście – da się przy nim pobawić.
Kolejny wolny klasyk to 11-minutowy „Lazy Afternoon”. Duarte śpiewa niezwykle uczuciowo, wręcz z soulowym zacięciem. A że przez 11 minut ma okazję się wygrać – to chyba oczywiste. Jasnym, szlachetnym brzmieniem, z dbałością o bluesową historię. Wielki i dojrzały artysta.
„Can’t Shut Me Out” to powrót do niemal hard rockowej młócki. Ale przecież takiego Duarte też kochamy i znamy z koncertów w Polsce. Warto sobie przypomnieć, jak potrafi przyłoić na płycie, zwłaszcza, że gra własne utwory.
Za to „Blue Jean Outlaw” to nostalgiczna ballada, jakiej nie powstydziłby się Neil Young. Wiadomo, że gitara będzie grała na granicy sprzężenia, a Duarte pokaże kilka niesamowitych sztuczek. Wszak po to poświęcił na tę piosenkę niemal dziewięć minut. Aż chce się iść w jego ślady.
Płytę kończy nieco odmienny w klimacie „Carelessness”. Gościnnie na skrzypcach gra tu Mads Tolling i trzeba przyznać, że nie oszczędza smyczka. Powstało coś na kształt jazz-rockowej suity, niezwykle gęsto zagranej, ale też i sposobem gry sekcji przypominającej wczesne… SBB. Tak czy inaczej – utwór wirtuozerski i zupełnie nie bluesowy acz wspaniały.
Chris Duarte Group na płycie „My Soul Alone” zadowoli wszystkich fanów teksaskiego grania, ucieszy ucho wielbicieli dobrych solówek, a nieprzekonanych może przekonać do muzyków pokroju Eddiego Jobsona i jazz rocka. Zaiste – bluesowa i niezwykła zarazem to płyta.