Bobby Rush ma dziś 77 lat, a kiedy w ubiegłym roku rozgrzał Olsztyńskie Noce Bluesowe, niewielu chyba mogło uwierzyć w emerytalny – nawet w Polsce – wiek bluesmana. Albumem „Down In Louisiana” powraca do rodzinnych stron i lekko flirtuje z zydeco.
Bobby Rush jest w wyśmienitej formie. Już w tytułowej piosence daje upust słownym żarcikom, zespół pompuje funkowy rytm, akordeon nadaje całości klimatu zydeco, a sekcja rytmiczna wręcz rozsadza pulsem głośniki. A same nagranie! Kiedy trzeba, Rush śpiewa wprost do ucha, a jego hammondzista dolewa oliwy do ognia.
W „You Just Like a Dresser” znów słyszymy ciężki, funkowy riff wzbogacony hammondami, ale tym razem akordeon ustępuje pysznym gitarom. Bo przecież Bobby Rush to nie tylko wulkan szołmaństwa, ale i gitarzysta. I jak to w wypadku starych mistrzów bywa, kilka trafionych nut – załatwia sprawę. Momentami ciężar aranżacji przypomina „Come Together” w wersji Aerosmith.
I oto cudowna zmiana klimatu. Bobby wyciąga harmonijkę i czyściutkimi nutami intonuje pierwsze dźwięki „I Ain't the One”. W aranżacji znalazło się nawet miejsce dla refrenu w rytmie reggae. Piosenka znakomicie kołysze, a Rush krótkimi solówkami harmonijki wyciska na niej osobiste, słoneczne, piętno.
Mroczno, wręcz bagniście, robi się dopiero w „Tight Money”. Surowy blues, z mocnym rytmem wykopywanym na bębnie taktowym, riff gitary spleciony z przesterowanym hammondem – tak, Rush nie kłamał, kiedy opowiadał bluesonline.pl o młodości na plantacji bawełny. Bobby kończy utwór dorzucając frazy harmonijki. Jest świetny.
Bobby Rush w Polsce: XXI Olsztyńskie Noce Bluesowe
Legendarny bluesman nie rozstaje się z harmonijką. Na niej intonuje melodię wolnego „Don’t You Cry”. Gitary i hammondy zmieniają brzmienie na bardziej jazzowe, a bębny zaczynają swingować. Ta płyta wciąż zaskakuje.
Po chwili refleksji rusza gitarowo-harmonijkowe „Boogie In The Dark”. Melodycznie i tekstowo nawiązuje do sławnego „Sweet Home Chicago” a i ma w sobie podobny ogień. Wszak to Rush z Południa pielgrzymował do Chicago, by grać bluesa i to on ma prawo większe niż ktokolwiek inny wykorzystać te frazy. A cały zespół sypie bluesowym ogniem.
Bobby Rush wraca do surowego bluesa w „Raining In My Hart”. Ale to tylko złudzenie. Po przypominającym Deltę wstępie utwór przeradza się w rasowy, ciężki funk z świetnie brzmiącą gitarą basową i solówką w klimacie honky tonk.
Za to „Rock This House” mógłby nagrać i James Brown albo Georgie Clinton. Świetna, nowoczesna partia gitary elektrycznej, harmonijka z harmonizerem i szalona rytmika – coś takiego chciał nagrać na płycie “Groove” Tomek Kamiński. Bobby Rush czyni to zupełnie od niechcenia.
Miejmy nadzieję, że „What Is The Blues” jest tylko figurą retoryczną, nie pożegnaniem ze słuchaczami. Rush śpiewa tu tylko do wtóru gitary elektrycznej i robi to wyjątkowo przejmująco. Wycisza się, choć w tekście sypie cytatami z innych znanych bluesów. Ale chyba właśnie – to jest blues.
Poważny nastrój pryska, kiedy Bobby zaczyna dowcipkować w piosence „Bowlegged Woman”. Mieszanka popu i funky z wyrazistym riffem utrzymują i ten utwór na bardzo wysokim poziomie. Wielka tu zasługa sekcji rytmicznej, która ma tak nieprawdopodobny puls, że trudno nie wpaść w trans.
Krążek kończy utrzymany w klimacie bagiennego gospel „Swing Low”. Bębny grają tu oszczędnie, bas stawia pojedyncze nuty, trochę dźwięków gitary i przede wszystkim głos mistrza. Taki też jest jego blues, w dodatku przyodziany w dograne „zadymione” chórki. Tak – jest w nim duch Luizjany, bez dwóch zdań.
Słuchając „Down In Louisiana” trudno nie uwierzyć, że blues konserwuje. Bobby Rush tryska życiem, pomysłami i w dodatku wciąż komponuje. Świetna płyta.