Nasz patronat

Blues Fama: Wanda Johnson

Nasz patronat

Koncert otwarcia SBF 2024 – ZALEWSKI, support Noa & The Hell Drinkers (ES) – 11 lipca

Nasz patronat

Marek Gąsiorowski, Robert Trusiak – Niedokończony blues. Opowieść biograficzna o Ryszardzie Skibińskim

Moongang od początku planowałem jako projekt bez kompromisów – mówi Roman Badeński. Zespół właśnie wydał debiutancki album „Taxi”.

Bluesonline.pl: Kto tak naprawdę wpadł na pomysł założenia zespołu?

 Roman Badeński, harmonijkarz The Moongang: Pomysł był mój. Już kilka lat wcześniej chodziło mi po głowie założenie składu nie zamykającego się w jednej stylistyce. Blues to dalej muzyka, z której czerpię najwięcej, ale fajnie jest spotkać własne doświadczenia z czymś nowym. To motywuje do ciągłego rozwijania się. Moongang od początku planowałem jako projekt bez kompromisów, zarówno pod względem szerokiego składu, jak też niezależny od aktualnych stylów, trendów i istniejących nisz muzycznych.

 W jaki sposób dobierał się skład?

 Przez kilka lat grania miałem możliwość dosyć dobrze poznać trójmiejską scenę bluesową i jazzową.

Mimo to ostateczny skład ustalił się dopiero na Rawie Blues w 2009 roku. Do tego czasu nastąpiło kilka zmian i z muzyków, których zaprosiłem na początku została Asia, Piotrek i Hubert.

 Wszyscy muzycy mają imponujące wykształcenie - jesteście amatorami czy zawodowcami?

 Wszyscy zajmujemy się muzyką zawodowo, tzn. z tego żyjemy.

 Wasz debiut w 2009 roku podbił jury Rawa Blues Festival - dlaczego potem milczeliście?

Tak jak wcześniej wspomniałem dopiero na Rawie Blues ustalił się ostateczny skład, w którym gramy do dzisiaj. Praktycznie na tydzień przed Rawą nastąpiła zmiana gitarzysty – dołączył do nas Marcin Wądołowski. Oznaczało to również spore zmiany w samej muzyce. Do tego czasu nasz program był mocno zróżnicowany i trochę bez wspólnego mianownika. Graliśmy wszystko, co wpadło nam w ucho, a każdy z nas pochodzi z nieco innej bajki muzycznej.

 Marcin wniósł ze sobą sporo pomysłów i świeżej energii, która była zespołowi bardzo potrzebna. Zapoczątkowało to pracę zespołu nad autorskim materiałem i poszukiwaniem własnego stylu. Zresztą wkład naszego Marcysia widać po ilości utworów jego autorstwa na płycie.

 Co musi osiągnąć zespół, żeby wejść do studia i nagrać dobry debiut?

 Dobre pytanie. Nie mogę sam oceniać, czy nasz debiut jest na tyle udany, żebym mógł wystawiać recepty. Obserwując z boku zespoły, którym niewątpliwie się to udało myślę, że najważniejszy jest własny, charakterystyczny styl i prawdziwe przekonanie do tego, co się wspólnie robi.

 Wirtuozeria poszczególnych muzyków często nie przekłada się na ostateczną wartość muzyczną. To w końcu zespół ludzi. Kiedy pojawia się chemia między muzykami na koncertach, w trakcie pracy nad numerami, kiedy wchodzi się na scenę czy do studia z ludźmi, których jest się pewnym, wtedy wszystko działa.

 Kiedy jest ten właściwy moment?

Chyba nie ma zasady. Dobrze najpierw ograć program na koncertach w otwartych formach. Wtedy rodzi się sporo niespodziewanych pomysłów. Nawet pomyłki bandu mogą skończyć się czymś co pozytywnie złamie schemat.

 Lubię też, kiedy w trakcie wspólnej pracy nad materiałem pojawia się pasja, zespół fiksuje się na danym numerze. Wtedy wszyscy tym żyją i cieszy patrzenie na ludzi w zapamiętaniu rozważających co zrobić, a czego nie. To zaraża! Oczywiście łączy się to również ze starciami różnych koncepcji, ale co nie zabije to wzmocni.

 A jak czujecie się na festiwalach bluesowych, gdzie ludzie chcą się kołysać w prostym rytmie, a tu wychodzi świetna, funkująco-jazzowa orkiestra?

Czujemy się z tym dobrze. Myślę, że zespoły takie jak my nieco dzielą fanów bluesa na tych, którzy oczekują go w wydaniu jednoznacznie nawiązującym do twórczości mistrzów i klasyków tego gatunku oraz tych, którzy widzą tego rodzaju muzykę jako ciąg dalszy księgi, która nigdy się nie skończy. Obie strony mają celne argumenty. Osobiście szanując wielki dorobek już ponad stu lat istnienia bluesa w jego wielu kolejnych odcieniach, smutno mi myśleć o jego zakończonej definicji. To jak umieszczenie tej muzyki w muzeum.

 Patrząc wstecz, szczególnie na początki bluesa, twórczość muzyków takich jak Mississippi John Hurt, Skip James, Bukka White, Son House nie słyszę niczego, co wskazywałoby na to, że w jakikolwiek sposób się ograniczają. Są nie do zaszufladkowania. Robili po prostu to co chcieli czerpiąc prawdopodobnie z całej otaczającej ich muzyki i aktualnej dla nich rzeczywistości. Dla mnie właśnie to jest piękne w muzyce!

 Tak czy inaczej ta dyskusja nigdy się nie skończy i bardzo dobrze, bo oznacza to, że każdy sam może wybrać to co mu odpowiada, a to najzdrowsza sytuacja.

 W naszym przypadku nie było momentu w którym powiedzielibyśmy sobie stop, trzeba wpasować się w tę czy inną scenę. Po prostu graliśmy tak jak to czujemy.

 The Moongang udowadnia, że harmonijka może znaleźć miejsce w dowolnej konfiguracji muzycznej i zagrać wszystko.

Harmonijka diatoniczna przez ostatnie około trzydzieści lat dzięki muzykom takim jak Howard Levy, Carlos del Junco, J.J. Milteau, Brendan Power, Michel Herblin i wielu innych przestała być instrumentem przypisanym tylko muzyce bluesowej czy rockowej. Mimo to myślę, że nawet w przypadku ogrywania szerszych harmonii samym swoim pojawieniem się wprowadza do każdej muzyki bluesa. Dźwięki, timing można wybrać różne w zależności od kontekstu muzycznego, ale samo brzmienie harmonijki, a przynajmniej takiej jaką lubię, podsuwa wyobraźni skojarzenia właśnie z muzyką bluesową w jej różnych odcieniach.

 W jaki sposób przygotowywaliście materiał na płytę?

 Numery przyniesione przez autorów w formie szkiców już na etapie aranżacji i instrumentacji stawały się czymś zupełnie innym. To była bardziej burza mózgów niż realizowanie wcześniej nakreślonego planu.

Same nagrania realizowane były w ciągu dwóch dni, praktycznie na „setkę” (cały zespół nagrywał jednocześnie), potem ewentualnie poprawiane były pojedyncze ścieżki. Pozwoliło to na zachowanie energii i wzajemne napędzanie się podczas nagrań.

 Na debiutanckim krążku znalazła się też piosenka zaśpiewana po polsku - będziecie chcieli wprowadzać ich więcej?

 Na pierwszej płycie zdecydowaliśmy się umieścić jeden numer z polskim tekstem - „Ty”. Być może odważymy się na więcej w przyszłości. Mam zawsze takie wrażenie, że z rodzimymi tekstami w piosenkach jest ten problem, że warstwa muzyczna wokalu schodzi na drugi plan, a bronić się musi przede wszystkim samo słowo. Dlatego ciężko mi sobie wyobrazić napisanie czegokolwiek, ale Asia jest odważniejsza.

 Najwięcej utworów na krążek zaproponował wasz gitarzysta Marcin Wądołowski - czy to on narzuca styl The Moongang?

 Styl zespołu to raczej wynik połączenia sześciu różnych osobowości muzycznych. Mamy różne wzorce, doświadczenia i pewnie nawet nieświadomie wszystko to w naszej muzyce się pojawia. Od blues-rocka, soulu, funky do jazzu, a nawet usłyszałem kiedyś od Marka Radulego o naleciałościach muzyki klasycznej... Niemniej pojawienie się Marcina poprzez jego kreatywność i energię miało decydujące znaczenie jeżeli chodzi o kierunek w jakim poszliśmy.

 Ważną rolę w zespole pełni Joanna Knitter. Pisze sobie słowa, no i ma wyjątkowo dojrzały głos.

 Zgadzam się. Aśkę poznałem już dawno temu i współpracowaliśmy ze sobą nie raz. To moim zdaniem wszechstronna wokalistka z dużą łatwością poruszania się w wielu stylistykach ku mojej wielkiej przyjemności. Swoją drogą, pewnie nawet bywalcy jej koncertów nie wiedzą, że jej największą miłością jest muzyka country...

 Wygraliście w swojej karierze wiele konkursów - czy to coś dało zespołowi złożonemu tak naprawdę z dojrzałych muzyków?

 Myślę, że dzięki temu usłyszało nas więcej ludzi. Osobiście nie mam nic przeciwko konkursom na każdym etapie. Wychodzę z założenia, że muzyk ćwiczy i rozwija się po to, żeby pokazać to tym, którzy chcą usłyszeć, a nie, żeby ukryć się za swoim nawet wybitnym talentem, o którym nikt się nigdy nie dowie. Tak naprawdę to drugie podejście jest asekuracyjne.

Czy macie jakiś pomysł na pokazanie się w Polsce z waszą muzyką?

 Promocja zespołu to w czasach wielkich wytwórni i agencji promocyjnych trudne zagadnienie. Samemu muzykowi jest ciężko i nieco nieswojo godzić twórczość z PR-em. Bardzo chętnie przekazalibyśmy management zespołu komuś kto się tym profesjonalnie zajmuje. Problem w tym, że bez kompromisów w sferze samej muzyki... Czas pokaże.

Na razie przygotowujemy koncert premierowy płyty w szerszym składzie (8 osób), który odbędzie się 13 września w gdyńskim Blues Clubie.

 The Moongang tworzy muzykę bardzo uniwersalną - czy wybieracie się pokazać ją gdzieś poza Polską?

 Toczą się teraz pewne rozmowy, między innymi z bardzo orientalnym zakątkiem, ale dopóki nie będzie to potwierdzone - wolę nie zapeszać.

 Tu przeczytasz recenzję płyty: The Moongang - Taxi