Nasz patronat

Blues Fama: Wanda Johnson

Nasz patronat

Koncert otwarcia SBF 2024 – ZALEWSKI, support Noa & The Hell Drinkers (ES) – 11 lipca

Nasz patronat

Marek Gąsiorowski, Robert Trusiak – Niedokończony blues. Opowieść biograficzna o Ryszardzie Skibińskim

Wywiad bluesonline.pl Romek Puchowski właśnie wydał płytę „Free”. - Kiedy poczułem, że jest wspólna baza i razem „groovi”, włączałem nagrywanie – opowiada o kulisach powstawania nowej płyty.

bluesonline.pl: Od wydania twojej poprzedniej solowej płyty mija siedem lat. Dlaczego tak długo musieliśmy czekać na kolejny album?

Romek Puchowski: Rzeczywiście poprzednia moja płyta „Simply” ukazała się dość dawno temu, bo w 2006 roku, ale wcale to nie oznacza, że przez cały ten czas leniuchowałem. W 2008 wydałem podwójny album zespołu Von Zeit „Ocieramy się”. Potem byłem dość mocno zajęty działaniami związanymi z tą formacją. W tym samym roku ukazało się moje koncertowe DVD z festiwalu Satyrblues.

 Muszę przyznać, że długo szukałem formuły tej najnowszej płyty. Chciałem połączyć to, co robię w szeregach Von Zeit z tym, co czynię podczas solowych występów. Wspólnie z Tymonem Tymańskim rozpocząłem pracę nad płytą już jakiś czas temu, ale okazało się, że nie idzie to wszystko właściwą drogą. Okazało się, że nie miałem wystarczająco sprecyzowanej koncepcji, jak te moje piosenki mają wyglądać. Przerwałem pracę, odświeżyłem myśli, dokonałem resetu.

 Musiało minąć trochę czasu zanim się wszystko wyklarowało. W życiu prywatnym też się sporo działo, urodziły mi się dwie córki. Dotychczasowa sytuacja uległa radykalnej zmianie.

 

Na „Free” przeważają twoje autorskie kompozycje na „Simply” były zaledwie trzy. Poczułeś się pewniej jako kompozytor?

Tak. Jako kompozytor poczułem się pewnie dzięki zespołowi Von Zeit, tam mogłem swobodnie tworzyć piosenki i natychmiast je wykonywać. Pozwoliło mi to okrzepnąć jako twórcy piosenek. Na potrzeby płyty powstało w sumie dwadzieścia form. Po selekcji wybrałem czternaście sztuk, takich które się świetnie komponują jako całość i one ostatecznie trafiły na krążek. Reszta wcześniej czy później ukaże się w formie bonusów. Pierwszym był „Big Bad Brother” w wersji solowej, jaki znalazł się na singlu „Jurata”. Zależy mi na tym, aby płyta dobrze się komponowała, słuchała, aby składała się przede wszystkim z kompozycji własnych.

 

Wśród klasyków na płycie znalazł się bardzo znany utwór z repertuaru Martyny Jakubowicz „Albo cacy albo lili” a na dodatek ona sama go zaśpiewała. Co było najpierw - chęć sięgnięcia po tę właśnie piosenkę czy po prostu zaproszenie Martyny do współpracy a to co zaśpiewa wyszło przy okazji?

Martynę pamiętam jeszcze z czasów listy przebojów Programu Trzeciego, kiedy to siedziało się z wypiekami na twarzy przy radioodbiorniku tranzystorowym „Ewa” i słuchało. Piosenka „Albo cacy albo lili” zawsze mi się podobała i dlatego znalazła się na płycie. Przy okazji powstała dość nietypowa sytuacja, bo oto autorka - Martyna śpiewa swój song w interpretacji innego artysty.

 

Bardzo intrygująca jest tematyka niektórych utworów. Czy rzeczywiście był w Tczewie taki fryzjer, który klientki ciął przez wizjer?

Rzeczywiście był w Tczewie taki legendarny fryzjer, zresztą pewnie w każdym mieście był fryzjer legendarny. Pamiętam, kiedy jako małe dziecko chodziłem z mamą „do fryzjera”. Nie miała mnie z kim zostawić, to zabierała ze sobą. Spędzałem tam kilka godzin, ułożenie damskiej fryzury to czasochłonny proces. Biegałem po tym zakładzie, biegałem i oglądałem papużki, organizowałem sobie czas. Mama w tym czasie rozmawiała z innymi paniami czekając aż ten cały proces kształtowania fryzury zostanie zakończony. Zakłady fryzjerskie były wówczas specyficznym miejscem spotkań. Klimat tych zakładów, postaci pań i panów, którzy kreowali rzeczy niezwykłe na głowach klientek we mnie został.

 

Czy władze Juraty już zwróciły się do ciebie z prośbą o udostępnienie nagrania w celu promocji miasta?

Jeszcze nie. Historia z powstaniem tej piosenki jest dość nietypowa. Otóż zwrócił się do mnie kiedyś przesympatyczny przyjaciel rodziny, z Juraty, z pytaniem czy nie napisałbym piosenki o Juracie. Odmówiłem, bo nie piszę piosenek na zamówienie. Tydzień czy dwa tygodnie potem jadąc pociągiem napisałem piosenkę o Juracie. Okazało się, że jeżeli ktoś szczerze poprosi to dostanie. Nawiasem mówiąc jest to jedna z nielicznych piosenek na płycie „Free”, którą wyciągnąłem z przysłowiowej „szuflady”, bo powstała około roku 2007.

„Lena Lena” brzmi jak kołysanka. Jak te dźwięki działają na twoją córkę?

To rzeczywiście brzmi jak kołysanka, ale niestety nie działa na moją córkę, więc wyszła z tego raczej antykołysanka. Moje obie córki wolą muzykę klasyczną.

 

„Walc dla Edyty”, „Lena Lena” i choćby „The Rainbow” z płyty „Simply” to urocze kompozycje pokazujące ciebie jako lirycznego i bardzo wrażliwego osobnika.

Bo taki jestem!

 

Na płycie śpiewasz teksty po polsku i angielsku. Nie boisz się zarzutów o brak konsekwencji?

Konsekwentne są myśli, jakie przekazuję. Najważniejsza jest treść natomiast język to tylko kwestia techniczna. Język angielski pozwala mi wymieniać się przemyśleniami ze znacznie szerszym kręgiem odbiorców. W dobie internetu teksty są odbierane przez ogromne rzesze słuchaczy i dlatego napisałem też po angielsku.

 

Zupełnie „odjechana” jest instrumentacja poszczególnych utworów i to nie tylko ze względu na wykorzystanie tak nietypowych instrumentów jak tuba, wiolonczela, banjo czy gitara hawajska, ale głównie przez intrygujące ich łączenie. Dobrym przykładem jest choćby utwór „Just Your Fool”, gdzie śpiewasz do akompaniamentu banjo i harmonijki.

Każdy utwór to odrębna historia. Wiolonczela musiała się pojawić, bo kocham brzmienie tego instrumentu. Tomek Kruk przez wiele lat przyjeżdżał na warsztaty, jakie prowadziłem. Bardzo podobał mi się jego timing i sposób gry. Ma magię w tym swoim graniu. Bardzo chciałem umieścić na płycie piosenkę, na której nie gram na gitarze, mało tego, chciałem aby było to wykonane a capella. Zmieniłem zdanie przynajmniej, co do tego drugiego zamiaru i poprosiłem Tomka, aby zagrał na banjo w „Just Your Fool”.

 Michał Kielak zagrał partię harmonijki ustnej. Zwracając się do danego muzyka dokładnie wiedziałem, w jakiej piosence go słyszę. To, jak jego partia zabrzmi było w głównej mierze jego zasługą. Ja oczywiście dawałem znać, co chciałbym usłyszeć, ale najcenniejsze było to, co oni proponują.

 

Na płycie towarzyszy ci spore grono zacnych gości, jak przebiegała praca z tak dużą grupą ludzi?

Dotychczas mam na koncie albo płyty solowe albo z zespołem Von Zeit. Jak by tego nie nazywać, są to zamknięte i określone struktury osobowe. Zaczynając pracę nad nową płytą pomyślałem sobie, że spotykam na swej drodze wielu kapitalnych ludzi, z którymi czasem gram, ale nie miałem okazji wypracować efektów fonograficznych. Przyjąłem taką zasadę, że zapraszałem ich do siebie na dłużej, aby wspólnie popracować.

 Na przykład przyjeżdżał do mnie Wojciech Garwoliński i siedzieliśmy w studio po nocach przez cały tydzień. Graliśmy, wygłupialiśmy się. Grałem mu swoje piosenki i kiedy poczułem, że jest wspólna baza i razem „groovi”, włączałem nagrywanie. I tak powstawały poszczególne utwory. Zbudowałem swoje studio, aby stworzyć możliwość takiej właśnie pracy kompletnie nie przejmując się tym, że czas mija, a „licznik bije”.

 

Ze zrozumiałych względów podczas koncertów promujących „Free” będzie ci towarzyszyła jedynie skromna reprezentacja ich wszystkich. Kogo będziemy mogli zobaczyć u twego boku?

Jasne, że nie jest możliwe, aby cała dwunastka towarzyszyła mi w trasie. Płyta to jest pewien produkt, koncepcja studyjna, a na koncertach nie czuję się zobowiązany robić to samo.

 Uważam, że jest przyjemniej, kiedy „live” dzieją się zupełnie inne rzeczy. Tak było podczas koncertu otwierającego trasę promocyjną płyty „Free” w gdańskim klubie „Żak”. Towarzyszyli mi wówczas : Grzegorz Grzyb na perkusji, Dobrawa Czocher na wiolonczeli, Piotr Dunajski na tubie - skład akustyczny. Zagraliśmy kilka utworów z „Free” pomimo tego, że na płycie taki skład się nie pojawia.

 Innym wariantem jest konfiguracja z Tymonem Tymańskim, Dario Albertim i synem Tymona Lucasem, z którymi to będę grał również materiał z płyty „Free”.

 W planach mam koncerty z Keithem Dunnem i Grzegorzem Grzybem również promujące mój najnowszy album. Bardzo możliwe, że pojawią się koncerty z innymi artystami oczywiście w ramach promocji albumu. Wynika z tego prosta konstatacja – jeżeli ktoś chce zobaczyć na żywo wszystkich gości jakich zaprosiłem do nagrania „Free” powinien jeździć po Polsce i zobaczyć wszystkie moje koncerty.

    

Czy na następną płytę Romka Puchowskiego będziemy czekali kolejne siedem lat?

(śmiech) Mam nadzieję, że nie. Już teraz mam plany na kilka kolejnych płyt. Niektóre sprawy się już nawet toczą. Czas pokaże, jak to będzie. Co jest bardzo ważne, zanim przystąpiłem do pracy nad płytą „Free” wyposażyłem zupełnie na nowo swoje domowe studio – wymieniłem całą linię produkcji dźwięku. Technicznie jestem gotowy do pracy, a i pomysłów też mi nie brakuje.

Tu przeczytasz recenzję: Romek Puchowski - Free

Rozmawiał: Robert Trusiak