Wes Gałczyński & PowerTrain – No. 1

Wiesław Gałczyński, światu objawiający się jako Wes, we wkładce do wydanego własnym sumptem krążka Wes Gałczyński & PowerTrain – No. 1 wyjawia, że bluesa, a raczej heavy blues rocka grał w Stalowej woli już w 2012 roku.

Dwuosobowy Power Train, jak wypada na dowodzone przez gitarzystę power trio tworzą Paweł Gielareck na basie i siedzący za bębnami Arkadiusz Rebisz. Trzeba przyznać, że od pierwszych dźwięków panowie jasno sygnalizują, iż tu jeńców nie będzie.

Otwierający krążek „My Woman” to solidne łojenie, jakiego nie powstydziłby się zespół ZZ Top, choć zdaje się jednak, że Power Train to pociąg znacznie solidniejszego kalibru. Solidne blues rockowe riffy i dobrze zrealizowany wokalnie refren tworzą z tej piosenki przyzwoity „otwieracz”, szczególnie, kiedy do głosu dochodzi cokolwiek brutalny slide przesterowanej gitary. Momentami niektórych zaśpiewek nie powstydziłby się i Brian Johnson z AC/DC.

Zaś pierwsze takty „I’ll Sleep When I Die” to jakby wokalna reminiscencja „Black Dog”. Ciężkie to brzmieniowo i toczące się przez świat jak wielotonowy walec po wykańczanej właśnie autostradzie. Tak, jest w tym spory ślad bluesa, ale równie dobrze można odnaleźć w Power Train archetypiczne hard rockowe trio.

„Get Clean” zdają się być takim hard rockowym boogie, które posiadaczy długich włosów mogłoby skłonić do rasowego headbangingu. Gdyby nie smakowita partia slide, równie dobrze można by rzec, że to jeden z nieznanych zespołów z Detroit działających w cieniu MC 5. A może o to chodzi?

Podobnie intro do „True Love” w powiązaniu z wykorzystaniem przez perkusistę blach może przypominać inspiracje wczesnymi Led Zeppelin, z kolei melorecytacja Wiesława Gałczyńskiego równie dobrze mogłaby się pojawić we wspomnianych nagraniach pre punkowych jakichś amerykańskich szaleńców z rockowych klubów. Trzeba przyznać, że mimo ograniczonego instrumentarium, w studiu udało się uzyskać sporą dynamikę nagrań, która stanowi ważny element aranżacji choćby tego utworu.

W „Sex On A Stick” jest odrobina oddechu i zwrotka śpiewana jest jako klasyczny call & response w dodatku z bębnami w stylu starych mistrzów bluesa i rock and rolla. Z kolei refren ma posmak hard rockowej melodyjności i rozlewności. Na pewno nie da się tych dźwięków słuchać po cichu. To musi pulsować.

I znów bliskie w warstwie rytmicznej boogie „Empty Bed” zdaje się być kompilacją Led Zep’s z AC/DC i – bo czemu nie – T. Rex, nie tylko Rory’emu Gallagherowi. Bluesowe nuty objawiają się tu w najmniej oczekiwanym momencie, po dość sztampowym rockowym refrenie. Trzeba przyznać, że Wiesław Gałczyński umie z rockowych cegiełek składać całkiem udane kompilacje, które z powodzeniem można uznać za autorskie.

Nieco wolniejszy programowo niechlujniej zaśpiewany „Ice Cold Eyes” jest doskonałym dowodem, że lider, jak i cały zespół rozumieją estetykę bluesa, ale zwyczajnie kochają też rocka, a najbardziej chyba w świecie – wspólnie hałasować. A że hałasowanie im wychodzi i sprawia radość – nie boją się niemal akustyczno-psychodelicznej wstawki do piosenki. A slide – jak zawsze dodaje wyrazistości tej jednej z najbardziej wielowątkowych kompozycji na płycie „No. 1”.

W „Dead Call” grupa zachowuje swój styl, tym razem linia wokalna współbrzmi z riffem, ale i tym razem delikatne smaczki w brzmieniu gitary i nieoczywista harmonia w jakiś sposób wyróżniają ten utwór z dość podobnej materii krążka. Nieskomplikowane solo zostało zagrane we właściwej dla płyty estetyce – po prostu trzeba usłyszeć, jak tu wszystko się zgadza.

Jeszcze ciężej niż poprzednie kompozycje rozpoczyna się „Undertaker”. W gruncie rzeczy, gdyby nie celowo archaiczne brzmienie, kojarzące się jawnie z hard rockiem lat 60. XX wieku, można by uznać, że Power Train zasłuchał się w jakowyś Soundgarden. Daleko od bluesa, ale blisko muzycznych emocji.

Esencjonalne boogie ze slide właściwie mogłoby być wyróżnikiem tej płyty. „Two String Boogie” z melorecytacją i obowiązkowym slide to najlepszy przykład minimalistycznego i pełnego energii podejścia do muzyki. Żywej muzyki.

Jakby w nagrodę za ekstremalną porcję hard rock bluesa, finał płyty to na poły akustyczna piosenka „Hobo Blues”. Tu slide na akustyku brzmi wyjątkowo szlachetnie, a całe nagranie dowodzi, że „No 1” jest, bo tak chcieli muzycy, a nie – bo nie umieli.

Z Wes Gałczyński & PowerTrain jest pewien problem. Nie da się słuchać tej muzyki po cichu, zaś głośna przeszkadza w pubach w rozmowach przy piciu piwa. Może powinna rozbrzmiewać na większych scenach – na pewno warto dać jej szansę – dziś mało kto tak gra.