Tommy Castro ma w swoim głosie soulową pasję, a na gitarze gra z ogniem. W dodatku nie szczędzi sił na bogate aranżacje. To płyta, która może podbić niejedno serce.

 Krążek rozpoczyna świetna piosenka „Definition of Insanity”. I znakomicie definiuje materiał. Dużo znakomitego śpiewania, dęciaki podkreślajace frazy i  ognista gitara Tommy’ego Castro.

Bardziej standardowo, a zarazem bluesowo brzmi „It Is What It Is”. Do tego dochodzi dyskretny hammond. Ależ sunie ta machina.

Tytułowy „Hard Believer” to niemal soulowy klasyk. Miłosna pieśń pełna przestrzeni, melancholii i świetnych bluesowych fraz z melodyjnym solem. Po prostu – żelazny punkt koncertów.

Castro dalej pozostaje w klimacie soulu. „Monkey's Paradise” wnosi w krążek dużo pozytywnej energii i dowodzi wszechstronności muzyków.

Fani bluesa spod znaku Blues Brothers ale i Jamesa Brona z pewnością zachwycą się dynamiką głosu Castro w piosence „Ninety-Nine and One Half”. Niesamowity facet, który naprawdę ukochał Mr Dynamite.

„Backup Plan” z pewnością kończyłoby pierwszą stronę analogowej płyty. Wolny blues, z fantastycznymi soulowymi dęciakami – ciekawe co byłoby gdyby na scenie spotkały się ekipy Castro i HooDoo Band? Tu grupa z USA gra z taką niebywałą swobodą, że aż chce się zatrzymać płytę.

Czy można zagrać jeszcze więcej funky i soul? Tak. „Gotta Serve Somebody” to następny utwór, który mógłby na stałe gościć w radiu. Choć trzeba przyznać, że formuła grania zaczyna nużyć.

 Ale sam Castro chyba wiedział o tym doskonale i kompozycję „Trimmin' Fat” bardziej uprościł i pozwolił pobawić się całemu zespołowi w śpiewanie. I słusznie. Przecież muzyka ma dawać radość. Przy tym świetnie pulsuje.

Za to w rock and rollowym „Make It Back To Memphis” grupa przypomina estetykę połowy lat 50. XX wieku. Noga sama chodzi, a głos Castro nabiera surowości.

„Victims of the Darkness” to jeszcze jedno spojrzenie na soul i jeszcze inny sposób aranżacji dęciaków.  To niezwykle ciekawe, że gitarzysta nie eksponuje wyłącznie swoich umiejętności, ale jest ze swoim zespołem jednym, świetnie działającym organizmem.

Znajduje też miejsce na zabawę. Jak w piosence „My Babe”. A w „The Trouble With Soul” korzysta z brzmienia typowego dla blue-eyed soulu. Lekkiego, z gitarą w stylu jakichś… Simply Red albo Georgie Bensona. Niemal nie śpiewa, tylko recytuje. I chwyta za serce. Świetne zakończenie.

„Hard Believer” to zestaw piosenek, które powinny być na co dzień w dobrych stacjach radiowych. Świetnie zaaranżowanych, nie powodujących zmęczenia. I chyba bardziej autentycznych niż „Sledgehammer” swoją droga zamordowanego przez polskie radio Petera Gabriela.