Chris Duarte to dobiegający 50-tki gitarzysta z teksasu. Jego rasowy blues-rock od lat elektryzuje fanów. Blues in the Afterburner potwierdza wielką klasę charyzmatycznego muzyka.

 

 

Od pierwszych dźwięków “Another Man” słychać, że życiem tego faceta jest gitara elektryczna. Traktuje ją z szacunkiem, zna tradycje, ale nie będzie się oszczędzał.

 

„Make Me Feel So Right” to sympatyczne nawiazanie do swingującego Chicago połączone z teksańskim boogie. Jasne brzmienie piosenki przypomina, że blues to nie tylko okazja do zakatowania gitary, ale też do spontanicznej zabawy.

 

Za to „Bottle Blues” w umiarkowanym tempie i molowej tonacji aż gęsty jest od dźwięków jakie z upodobaniem już ponad dwie dekady wcześniej wygrywał Stevie Ray Vaughan. Duarte pięknie wibruje w riffach i z pasją i rockowym zadziorem śpiewa swoją opowieść.

 Za to „Milwaukee Blues” to już typowa jazda w teksańskim stylu. Szybkie palce muzyka nie przysłaniają jednak uroku kompozycji zrealizowanej w lekko staroświeckim klimacie.

„Hold Back The Teras” to wspaniała, epicka opowieść, napisana na sześć strun i porządną sekcję rytmiczną. Duarte śpiewa szerokie frazy, dopowiada resztę mocnymi solówkami, a całość idealnie nadaje się do radia grającego classic rocka.

 I to nie koniec radio friendly niespodzianek. „Summer’s Child” brzmi jakby napisał je sam Clapton. Piosenka ma może lekko zamotaną melodię, ale brzmi niezwykle lekko i ma w sobie delikatny swing i przejrzyste brzmienie.

„Searching For You” to z kolei niemal rockowa, ostra piosenka, ale ze świetnymi, bluesowymi zagrywkami brzmiącymi na modłę niemal hard rockową. Ten Duarte nie przestaje zadziwiać stylistycznymi woltami.

Bo już za chwilę gra „Black Clouds Rolling”. Niemal surowy blues, z wyeksponowaną, jazzującą partią basu i gęsto grającymi bębnami. Jest w nim i coś z ducha Jimi Hendrixa.

Po tym mistycznym spotkaniu z tradycją Chris Duarte wraca do Teksasu i gra „Don’t Cha Drive Me Crazy”. I bawi się przy tym setnie.

„Born To Raise” zaczyna się z pewnym dostojeństwem, charakterystycznym dla gitarzystów z rockowym pazurem. Ten blues-rock niespiesznie rozwija swoją myśl. A kiedy już Duarte zaczyna grać solo, przyjemnie jest płynąć z nim na jednej, inspirowanej bluesem, fali.

„I’ve Bern A Fool” to uklon w stronę radia dla miłośników country. Śpiewna piosenka, steel gitar znana u nas bardziej jako hawajska w tle i skoczny rytm wprawiają w zdumienie. Amerykanie jednak umieją zadziwiać swoją otwartością.

Krążek kończy „Prairie Jelly”. Słychać tu znów ducha wielkiego Hendrixa zmiksowanego z bluesowymi mistrzami. I znów niemal równoprawnym instrumentem tej kompozycji jest gitara basowa. Sekcja rytmiczna niezwykle wspiera budowane przez Duarte solo, które ma w sobie i bluesa i jazzowe szaleństwo. Niezwykle ciekawe, instrumentalne zakończenie płyty.

Chris Duarte to jeden z wielu wyśmienitych gitarzystów, którzy bez kłopotu łączą różne gatunki elektrycznego bluesa. Takie płyty jak Blues in the Afterburner to dowód na niezwykłą żywotność I kreatywność gatunku. Warto mieć.