Fire Band to rodzinny zespół Benedykta i Oskara Kunickich. Dwie płyty studyjne i zestaw nagrań live prezentują zespół, o któym Polska powinna była usłyszeć, kiedy istniał. Teraz można tyko żałować i kupować krążki.

Wchodząc do zespołu syna, Benedykt Kunicki zadeklarował, że chce śpiewać tylko piosenki autorskie i tylko po polsku. I słowa dotrzymał. A każde nagranie potwierdza, że można i to w wielkim stylu.

Album Dream otwiera "Śpiewaj bluesa" i to jakby definicja wszystkiego, co zdarzy się na tych krążkach. To podróż do świata muzyki lat 60. i 70. XX wieku. Do świata Blood, Sweat & Tears i muzycznego świata Czesława Niemena. Bo w Polsce to właśnie NIemen najlepiej przeszczepiał rhythm and bluesa z polskimi tekstami i w fantastycznych aranżacjach. W Fire Band jest tak samo.

Już "Kolor tęczy" - kolejny wspaniały utwór, z chórkami, wzbogacony jest o solówkę Oskara Kunickiego - ucznia Leszka Cichońskiego i duchowego brata Stevie Ray Vaughana. I nie tylko jego. Kunicki - senior śpiewa czasem jak w nagraniach Vanilla Fudge, a czasem przypomina Joe Cockera. Ale nigdy nie naśladuje głosem wielkich Anglosasów. Robi to po swojemu, bez żadnej fałszywej maniery.

Fire Band najpiękniej brzmi w balladach. Z powodzeniem mogliby grać dzis na scenie z Dżemem i to nie w roli supportu, a na przemian. Tylko, że nie towarzyszy im legenda. Bo muzycznie byli świetni, a aranżacyjnie Dżem przewyższali bogactwem środków. Posłuchajcie pieśni "Twoja gwiazda nocą". A jeśli wolicie Jamesa Browna - zaledwie dwuminutowy "Sen mój" pokazuje, że można. I po polsku.

A taki "Cień zostaje" - trochę funku i trochę... Andrzeja Zauchy w głosie. Ale jest też i świetny "Nocny blues". Oskar Kunicki nie zmarnował ani minuty na warsztatach z Leszkiem Cichońskim. Był świetny, także jako kompozytor.

Zespół równie dobrze wypadał na koncertach. Oczywiście płyta Live ma bardziej charakter pamiątki, niż wydarzenia, ale jest też i dowodem, że Fire band na scenie radził sobie wyśmienicie. Sekcja dęta, chórki, organy - ta muzyka pulsowała na Jimiway Blues Festival w 2003 roku w Ostrowie Wielkopolskim. "Kolor tęczy" pojawia się dwukrotnie, ale to wspaniała kompozycja i raz Kunicki frazuje jak Jasiu Skrzek z okrojonym składem w 1997 roku, a sześć lat później ma za sobą wspaniały zestaw instrumentalistów i bogato brzmiący chórek.

Wśród koncertowych nagrań jest choćby "Moje serce". Blues rock z ciężkim riffem i niemal rozdzierającym śpiewem Kunickiego. No i oczywiście z fantazyjną solówką Oskara. Albo równie intensywny "Obok mnie". Kunicki junior z miejsca wygrywa ogniste solo, ale słychać, że umie zachować umiar.  A i sama kompozycja ma całkiem skomplikowaną strukturę.

Jeszcze ciekawiej wypadają "Moje marzenia". Zaczyna je hendrixowsko grająca gitara, później jest piękna melodia, o bogatej harmonii z chórkami i dęciakami. A wszystko gada między sobą, jak przystało na w stu procentach żywą muzykę.

Prawdziwą niespodziankę autorzy płyty ukryli pod indeksem 14. Oczywiście - kto był w 1998 roku na Jimiway, musiał to widziec i słyszeć - nam zostaje ta niesamowita wersja "Z bluesem w świat". Zaczyna ją wirtuozerska solówka Irka Dudka. Zupełnie wyjątkowa. a Oskar Kunicki brzmi jak prawdziwy teksaski axe-man. Irek Dudek w pewnym momencie zaczyna nawet śpiewać z Kunickim - seniorem. Ale przede wszystkim stylowo dopowiada frazy harmonijką. To jest właśnie magia koncertów live, kiedy grają muzycy z ekstraklasy.

Jak śpiewa na zakończenie tego starannie opracowanego wydawnictwa Benedykt Kunicki "Niech nami zakołysze blues". Nie czas na łzy, że zespołu już nie ma. Dzięki wielu życzliwym osobom mamy świetną kompilację, a dla młodych bluesmanów szukających repertuaru - gotowy song book i to po polsku.
Polecamy.