Nasz patronat

39. Jesień z Bluesem

Nasz patronat

Marek Gąsiorowski, Robert Trusiak – Niedokończony blues. Opowieść biograficzna o Ryszardzie Skibińskim

Eddie Devil Boy Turner oraz duet Przytuła & Kruk ściągnęli na 45. Warsaw Blues Night kilkuset fanów bluesa. Była polska delta i kubańsko-afro-amerykański blues rock.

45. Warsaw Blues Night to koncert, który w samym założeniu miał pokazać warszawskiej publiczności różne oblicza bluesa.

Na początek, ale na pewno nie na pożarcie, przeznaczeni zostali Bartek Przytuła i Tomek Kruk.

 

    

 

Duet od dwóch lat podbija serca fanów szczerego, akustycznego grania, stara się zaskakiwać na scenie no i wreszcie ma swoje medialne 15 minut.

 

    

 

Ciekawe, ilu gości klubu Hybrydy wiedziało, że większość utworów wykonanych przez duet, to nie była muzyka z tzw. Delty tylko ich autorskie, i co tu ukrywać, świetne kompozycje. Ale na szczęście - płyta jest ciągle dostępna i można po nią sięgnąć. Na koncercie pojawiła się już chyba obowiązkowa miotła, a "Dust My Broom" stroiło i brzmiało naprawdę zawodowo.

 

  

 

I to było najlepsze świadectwo, że nie liczy się liczba przystawek i lamp w cudownych wzmacniaczach, tylko szczerość i serce do muzyki. A i słuchacze głośno wyrażali swój zachwyt.

 

 

Głównym daniem 45. Warsaw Blues Night był jednak Eddie Devil Boy Turner. Jego koncert był po częsci zagadką. Po nagraniu znakomitej płyty "Miracles & Demons" można było oczekiwać, że muzyk udowodni, iż blues ma w jego wydaniu bardzo nowoczesne oblicze. Stało się jednak inaczej. Devil Boy postawił na rytuał koncertu, a właściwie spektaklu power trio.

 

Tyle, że nie był to do końca spektakl równoprawnych aktorów. Eddie Turner interesująco rozpoczął występ, nieźle bawił się nastrojem, dynamiką i budował napięcie. Później jednak do głosu doszły przestery i chęć powtarzania bardzo podbnych fraz coraz głośniej i głośniej. Nie każdego mogło to przekonać.

 

 

Dodatkowo, bardzo błysnąć chciał chyba basista. Grał gęsto, świetnie się bawił, uważnie obserwował szefa, ale były momenty, w których zwyczajnie mógł zagrać mniej, bez szkody dla spektaklu. Najbardziej wycofany z tria był chyba perkusista, ale może taka miała być idea tego koncertu. Ważne, że publicznośc natychmmiast zaczęła odbierać wysyłane ze sceny sygnały i całę Hybrydy kołysały się razem z muzykami.

 

 

Bardzo dobry, klubowy koncert.