Rawa Blues Festival 2011 to dla fanów polskiego bluesa także ważny konkurs. Niektóre zespoły po kilka razy stają do walki o głosy publiczności. W tym roku wygrała
Wolna Sobota
.Ale do przeglądu jury zgłosiło się aż dziesięciu wykonawców, jeden nie dał rady dojechać. Sam początek zapowiadał, że w 2011 roku konkurs będzie niezwykle ciekawy. Tuz po godzinie 11 na scenie zainstalowała się formacja Cotton Wing. Pora to w istocie zabójcza, bo zmusza fanów do przebywania w Spodku minimum 13 godzin, ale takie sa reguły gry. Ktoś musi grać pierwszy.
Cotton Wing ze swojego zadania wywiązali się doskonale. Ciekawa harmonijka, własne kompozycje, raził tylko brak jakichkolwiek elementów ubioru scenicznego. Ale w polskim bluesie to norma.
Za to L'Orange Electrique mają w sobie to wszystko, o co chodzi. Tyle, że chyba za mało słuchaczom w ich muzyce było bluesa. Fakt - łoją az miło, a zagraniczny wokalista-harmonijkarz robi wszystko, zeby wypaśc jak najlepiej. A i sam zespół nieco staranniej zastanawia się w czym pokazać się na estradzie.
Następna była formacja Crossroad. Grała jeszcze głośniej i dłużej, no i zmęczenie materialu dało o sobie znać po raz pierwszy. Chociaz muzycy mają na swoim koncie wydane płyty, efekt nie zainteresował zmęczonych fanów.
Za to następny zespół miał szansę stać się objawieniem. Juicy Band zainstalowali na estradzie nawet natchnionego perkusjonalistę dmuchającego także w digeridoo, ale najwazniejszy w zespole jest hammondzista Jacek Zając. No i przykuwająca uwagę wokalistka Anna Pawlus. Jednak w trudnych warunkach akustycznych zespół radził sobie średnio, a może po prostu miał słabszy dzień.
Za to Roadside mógł zaczarować widownię. basista jakby żywcem przeniesiony z końca lat 60. XX wieku i śpiewający perkusista stanowili mocny trzon zespołu. A ich psychodelizujące bluesy robiły niezwykłe wrażenie. Najbardziej niedoceniony występ podczas konkursu w 2011 roku - to pewne.
Z kolei Old Wave, podobnie jak Przytuła & Kruk po raz drugi postanowili walczyć o względy publiczności. Tryskający dobrym humorem wokalista, wiekowy, acz ogniście grający giatrzysta solowy, klawiszowiec - wszystko grało, ale może ich wykonania były zbyt piosenkowe, by się spodobać.
Po raz drugi na scenie pojawili się The Plants. Zdecydowanie za mało umieją w porownaniu do wszystkich pozostałych uczestników konkursu, za to mieli całkiem drogie instrumenty.
Z kolei Wolna Sobota przyjechała z innym gitarzystą, zaś Dawid Wydra przystroił się w melonik. I chociaz grając na harmonijce nie bardzo mial kiedy uchylać kapelusza, to widownia odwdzięczyła się im nie tylko kłaniając się, ale i oddając na nich głosy. Ale rzeczywiście - brzmieli tego dnia najbardziej bluesowo i najbardziej profesjonalnie.
Na koniec pojawili się Maciek i Arek Korolikowie. Syn i ojciec na wspólnej scenie w folkowo bluesowym duecie wzbudzili oklaski. Ale głosy poszły gdzie indziej.
No i Wolna Sobota zagrała na dużej scenie Rawa Blues Festival 2011. Szkoda tylko, że oświetlenie było dość marne. Czekało na gwiazdy.
A tu z "Hotelowym bluesem" pojawił się Bartek Przytuła, ale bez Tomka Kruka. Ostatnio częściej występuje z Silesian Little Band, a i śpiewa bardziej popowe kompozycje. I ten pomysł wcale nie musi pomóc mu w karierze, jeśli w ogóle ją zaplanował.
Wreszcie The Moongang. Jak zwykle wspaniały ale i wycofany w głąb sceny Roman Badeński i zespół, który może zagrać dużo więcej. I chyba niekoniecznie musi grać covery.
A później - jeden z szamanów polskiej sceny - Romek Puchowski. One man show w jego wykonaniu to rozwibrowane widowisko, ktore tu musiało byc ograniczone do trzech zaledwie kompozycji. I też występ zakończony został coverem Hendrixa. Ale i tak robił wrażenie. Puchowski jest tak niepowtarzalny i tak dobry, że śmiało mógłby miec dłuższy występ.
Pogoń za punktualnością odbiła się fatalnie na Johnny Coyote. Na ten występ wiele osób znających zespół z "Blues Bastard" ostrzyło sobie zęby, niektórzy przejechali kilkaset kilometrów. Ale organizatorzy, być może będący pod presją amerykanskich gości, tak skrupulatnie przestrzegali czasu występów, że Ewa Pitura miała szansę zaśpiewać tylko dwa utwory. Zanim ten świetny zespoł rozgrzał się, musiał schodzić ze sceny. To był najbardziej przykry moment całego festiwalu.
Zwłaszcza, że tę część festiwalu kończył duet Amerykanki Hilary Thavis z barwnym z ubioru Włochem na gitarze akustycznej i lap steel. Duet był niezwykle życzliwie przyjęty i starał się grać bluesa, ale chyba nie po to ludzie przebijali się przez korki na drogach krajowych.