Kenny Wayne Shepherd z zespołem zagrał w MDK Batory, Chorzów. Dwugodzinny set zakończyło wspaniałe wykonanie Vodoo Chile.
Inauguracja polskiej części czesko-polskiego festiwalu „Blues Alive” rozpoczęła się od głównej gwiazdy festiwalu. The Kenny Wayne Shepherd Band punktualnie o godzinie 19 rozpoczął koncert energetycznym rockowym utworem otwierającym ostatnią płytę artysty „How I go”.
Shepherd został bardzo entuzjastycznie przyjęty przez polską publiczność licznie zgromadzoną w sali DK Batory.
Po otwierającym „Never Lookin' Back” mogliśmy wysłuchać gry na gitarze Kennego Wayne w teksańskim rytmie shuffle w utworze „Somehow, Somewhere, Someway” pochodzącym z płyty „Troubles is…” wydanej w 1997 r.
Artysta jest w trasie promującej ostanie wydawnictwo płytowe, więc w następnej kolejności wysłuchaliśmy „Butterfly”, „Come on over”, beatelsowskiego „Yer Blues” oraz „Show Me The Way Back Home”.
Nie zabrakło w czasie koncertu również „Dark Side Of Love” oraz „Backwater Blues” pochodzących z płyty „How I go”.
Poza utworami z ostatniej płyty nie mogło również zabraknąć sztandarowych utworów artysty z pierwszej płyty nagranej przez Kennego Wayne w wieku 17 lat jak „Deja Voodoo” i „Shame, shame, shame”.
Zespół na scenie czuł się bardzo swobodnie. Widać było, że zadowoleni są z entuzjastycznie reagującej publiczności i dobrze się bawią grając dla niej.
Wokalista Noah Hunt hojnie obdarowywał fanów kostkami do gitary rzucając w stronę publiczności między utworami. Podstawowy set zakończyła wirtuozersko wykonana ballada z „Ledbetter Heights” pod tytułem „While We Cry”.
Na bis otrzymaliśmy skandowane przez publiczność „Blue On Black” oraz aż trzy covery Slim’a Harpo „I’m a King Bee” oraz „Oh Well” z repertuaru „Fletwood Mac”.
Koncert zakończyło „Voodoo Chile” w monstrualnej formie trwające około 15 minut. Cała muzyczna uczta, jaką sprawił nam Kenny Wayne Shepherd ze swoim zespołem w chorzowskim DK Batory trwała ponad dwie godziny.
Myślę, że po tym występie Kenny Wayne Shepherd potwierdził, że jest godnym spadkobiercą i kontynuatorem muzyki takich gigantów gitary jak Hendrix oraz SRV. Dodatkowego smaczku dodaje, że na perkusji mogliśmy podziwiać legendarnego perkusistę zespołu Stevie Ray Vaughana, Chrisa Laytona.
W czasie koncertu Kenny Wayne Shepherd używał gitar stratocaster modelu produkowanego przez firmę fender i sygnowanego jego nazwiskiem, troszkę szkoda że nie mogliśmy zobaczyć jego legendarnego stratocastera z 61’, znanego dobrze z okładek płyt, z którym tak bardzo jest kojarzony.
Trzeba jednak podkreślić, że chociaż zespół spisał się na scenie rewelacyjnie, zawiodła trochę akustyka. Koncert nie był dobrze nagłośniony, w pierwszych rzędach był zupełnie nieczytelny i charczący bas Tony Franklina. W końcu sali było dużo lepiej jednak głośność, co do wielkości sali, była zbyt duża i zapis tak często widniejący na biletach „posiadacze biletu mogą być narażeni na ciągłe przebywanie w sferze poziomu dźwięków, mogących spowodować uszkodzenie słuchu", w tym wypadku był zdecydowanie nie na wyrost.
Grzegorz Ciszewski