Nasz patronat

39. Jesień z Bluesem

Nasz patronat

Marek Gąsiorowski, Robert Trusiak – Niedokończony blues. Opowieść biograficzna o Ryszardzie Skibińskim

Popa Chubby, czyli Ted Horowitz

Chcieliśmy dawać czadu jak Led Zeppelin, The Rolling Stones czy The Cream – wspomina Popa Chubby. Zanim zaczął grać bluesa spędził lata grając punk rocka. Poznaj gwiazdę Jimiway Blues Festival 2012.

Popa Chubby to muzyk, który od pewnego czasu niemal wcale nie odpoczywa. W 2011 roku wrócił do Nowego Jorku i stąpa po ulicach miasta, gdzie zaczęła się jego kariera. Ducha Wielkiego Jabłka, jak Amerykanie nazywają miasto Statuy Wolności, Chubby ma we krwi. Na krążku „Back To New York City” zaśpiewał, że nigdy nie stracił wiary w to miasto. – Jako bluesman, zawsze uważam, że wywodzę się z Nowego Jorku – mówi Chubby.

Ale to nie do końca prawda. Popa Chubby to nie jest nazwisko muzyka tylko nazwa solowego zespołu gitarzysty. Bluesman naprawdę nazywa się Ted Horowitz. Na świat przyszedł 31 marca 1960 roku, gdzieś niedaleko sławnej dzielnicy Bronx. Ale jego zdaniem w latach 60. XX wieku nie było to miejskie piekło. – Wszyscy się znali i chociaż mieszkaliśmy w sześciopiętrowej kamienicy, nikt nie zamykał drzwi – wspomina Chubby. – Bawiliśmy się i ganialiśmy z mieszkania do mieszkania. Ale i nie brakowało naprawdę sadystycznych zabaw, kiedy jedna ekipa mogła poważnie zranić inną.

Popa Chubby od dziecka był blisko związany z muzyką. W sklepie ze słodyczami, który prowadzili jego rodzice stała szafa grająca, a wszyscy słuchali radia. – Pamiętam kiedy jechałem z mamą autem, a z głośnika najpierw poleciało „That’s a Life” Franka Sinatry, a potem „Purple Haze” Hendrixa – wspomina Chubby. – Dziś wszystko jest poszufladkowane, a kiedyś radio dawało świetną edukację. Popa w dzieciństwie usłyszał nie tylko Muddy Watersa, Elmore Jamesa czy The Bluesbreakers, ale i The Beatles. – Miałem pięć lat i wiedziałem – to jest to – entuzjazmuje się gitarzysta.

Jakby tego wszystkiego było mało, ojciec zabrał brzdąca na koncert Chucka Berry. Po tym występie siedmiolatek uprosił rodzinę, żeby zacząć naukę gry na perkusji. – Widziałem Ringo Starra i Buddy Richa w telewizji i pomyślałem, że właśnie to chciałbym robić w życiu – wspomina Horowitz. Ale jako 14-latek postanowił, że jego powołaniem jest tworzenie własnych melodii i wtedy sięgnął po gitarę. Początki nie były łatwe.

- Wtedy nie było internetu i YouTube – przypomina Chubby. – Mogłeś tylko zatrzymywać igłę gramofonu i puszczać jakiś fragment w kółko. Potem szukałeś kolegów, którzy coś potrafią, żeby muzykować razem. Chcieliśmy dawać czadu jak Led Zeppelin, The Rolling Stones czy The Cream. Dziś ktoś wyskakuje z pudełka I od razu chce być gwiazdą.

Koniec lat 60. w USA to także początki wielkiej popularności najgroźniejszych narkotyków, na czele z heroiną. – Te wszystkie fajne nastolatki, nagle zaczęły potrzebować kasy i ruszyły okradać sąsiadów – mówi Chubby. Po śmierci ojca sam uzależnił się od narkotyków. – Myślę, że muzyka uratowała mnie przed śmiercią – dodaje. Jednocześnie przyznaje, ze oprócz grania, właściwie niczego więcej nie umie. Kiedy uzbierał 79 dolarów na gitarę, a w latach 70. to była kupa forsy, usiadł w metrze i grał wszystko, czego ludzie chcieli słuchać, by zarobić na życie. – Grałem Donovana, Beatlesów, Eltona Johna i czasem udawało mi się zarobić 300 dolarów dziennie. Ludziom się podobało, ale gliny nieraz mnie stłukły – wspomina Chubby. – Policjanci nie lubią muzyków.

Jeśli myślicie, że Popa Chubby startował jako muzyk bluesowy – jesteście w błędzie. – W The Village Voice znalazłem ogłoszenie o poszukiwaniu gitarzysty i zgłosiłem się – wspomina Horowitz. Debiutował w punkowym zespole na scenie wylęgarni talentów – w sławnym klubie CBGBs. – Widziałem chyba wszystkie koncerty między 1977 a 1983 rokiem, pamiętam debiuty The Ramones czy The Runaways – wspomina gitarzysta. Dla niego to był magiczny czas w muzyce. No i w końcu został współpracownikiem punkowego prowokatora Richarda Hella. – Na trasach tak szaleliliśmy, ze nawet dziś włosy stanęłyby wam na głowie – śmieje się Chubby. – Sex, narkotyki, rock and roll i kobiety, po prostu wszystko co można sobie wyobrazić. Wreszcie zaczął współpracować z irlandzkim muzykiem Pierce Turnerem i trafił z nim na koncerty po Wielkiej Brytanii. Tyle, że otwierali koncerty The Stranglers i Brytyjczycy wyzywali go od tłustych skurwieli a on oblewał ich wodą i tak nawiązywał kontakt ze słuchaczami. – To tylko rock and roll – śmieje się po latach.

Ted Horowitz był muzykiem sesyjnym, wolny czas wypełniał malując luksusowe apartamenty. Ale wolał grywać po nocach w barach, bo nienawidził pracy w budownictwie. I tak w 1990 roku narodził się Popa Chubby. To gra słów. „Pop a chubby”, czyli ekscytować stało się jego nowym imieniem na scenie po jednym z dżemów z Bernie Worrellem znanym z z gry w Parliament/Funkadelic. Wtedy też, choć po latach grania w metrze, Horowitz postanowił, że będzie wokalistą. Co ciekawe, na początku lat 90. Blues rock cieszył się w Nowym Jorku wielkim zainteresowaniem. Popa Chubby debiutował w 1991 roku płytą „”It’s Chubby Time”, ale zainteresowanie przyszło dwa lata później. Wziął udział w konkursie talentów radia KLON (był też tam Keb’ Mo) i został dostrzeżony. Zaczął nagrywać płyty z ognistym blues rockiem. – Zaczynałem od zera i nagrywając musiałem zarobić na życie – wspomina Chubby. – No i naprawdę lubię ciężko pracować podczas tworzenia płyt.

Popa Chubby nieźle radzi sobie w XXI wieku. Nagrał emocjonalne utwory po tragedii World Trade Center, zmierzył się ze spuścizną po Jimi Hendriksie, koncertował w Europie. – Wcześniej nie zawsze byłem sobą w studiu, ale z wiekiem mam więcej energii i gram bardziej osobiście – uważa Chubby. Tworząc ostatni album – „Back To New York City” inspirował się choćby filmem „Gangi Nowego Jorku”. Ale też pamiętało spuściźnie po Stevie Ray Vaughanie czy Hendriksie. Teraz usłyszymy go w Polsce.