Sławek Wierzcholski, człowiek instytucja w polskim bluesie, doczekał się kolejnej książki o sobie. Jej autorem jest Mirosław Pęczak, znany popkulturalny dziennikarz tygodnik opinii „Polityka”.
Jak to w świecie popkultury bywa, w XXI wieku częściej do czynienia mamy z kompilacjami i recyclingiem, niż z twórczością w pełni oryginalną. Ale skoro blues na swój sposób oryginalny przecież nie jest, tak i dr Pęczak pisząc o bluesie posłużył się już tekstami po części publikowanymi wcześniej. Autor przytomnie zaznacza, że nie jest znawcą bluesa, raczej woli postrzegać go przez pryzmat postaci Wierzcholskiego. I w tym wypadku trafia w sedno. Niekoniecznie z powodów artystycznych. Sam harmonijkarz pozycjonuje siebie jako osobę punktualną, nie palącą papierosów, ostatnio nie nadużywającą alkoholu. Między słowami można się zorientować, że takie zamiłowanie do normalnego życia pozwoliło mu utrzymać zespół przez ponad trzy dekady.
W rozdziale „Blues po polsku” Pęczak sugeruje, że co roku przybywa fanów bluesa, a słuchanie tego gatunku muzyki stało się rodzajem szlachetnego snobizmu i weszło do repertuaru zachowań współczesnych hipsterów. Zważając liczbę zaliczonych w ciągu ostatnich pięciu lat festiwali bluesowych i ogłoszony w najnowszym „Elle” końcu hipsterów, pozwalamy sobie kategorycznie nie zgodzić się z tą tezą. Kończąc rozdział Pęczak słusznie zauważa, że zachorować na bluesa można jedynie będąc na bluesowym koncercie. I że sam Wierzcholski choć w dorobku płyt ma ze 30, najbardziej podoba się na żywo. Przypomnijmy, że to słowa doktora nauk humanistycznych, nie muzycznego krytyka. Słowa wyjątkowo trafne. Niestety w tym samym rozdziale Pęczak nie raczy zauważyć, że festiwal Jesień z Bluesem startował trzy lata wcześniej niż Rawa Blues Festival, i nie koncert na tej śląskiej imprezie uznawany jest za początki Nocnej Zmiany Bluesa.
Jak przystało na humanistę, Pęczak wnikliwie analizuje słowa autorskich piosenek Wierzcholskiego. Zauważa, że muzyk śpiewał o swoich 35. urodzinach jako połowie życia, traktował ten wiek nieco nostalgicznie, ale też podkreśla że rok 1993 przyniósł Wierzcholskiemu sporo dobrego. Choćby wspólne koncerty z zespołem Dżem i nagranie piosenki z gościnnym udziałem Charlie Muselwhite. Autor książki dostrzega stopniową ewolucję tematyki i odchodzenie od bluesowego kanonu tematów i porównań.
Żeby było zabawniej, po raz pierwszy Jesień z bluesem pojawia się dopiero na stronie 77. książki i to w cytacie z toruńskich „Nowości”. W ogóle, dzięki kwerendzie autora po czytelniach czasopism, można się nieźle ubawić czytając niektóre dywagacje o Nocnej Zmianie Bluesa, wszyscy jednak zgodnie zauważają, że głos Wierzcholskiego jest nieco dziwny. Pęczak litościwie przemilcza nazwiska większości autorów tych dywagacji, choć w przypadku najsławniejszych krytyków muzycznych podaje ich opinie wraz z autorami.
Z lektury jasno wynika, że Wierzcholski doskonale poradził sobie w kapitalizmie. Stał się również mistrzem autokreacji, do czego przyznawał się w licznych wywiadach. Dbał o teledyski, występy w telewizji, także o strój i swój wizerunek jako całość. I nadal jest na fali. Wciąż kojarzy się z „Chorym na bluesa”, znów ma audycje w ogólnopolskim radiu, bywa w telewizji. Iluż muzyków rockowych może mu pozazdrościć takiej inteligencji, wiedzy i talentów dyplomatycznych.
Pęczak usiłuje wyjaśnić zjawisko łączenia przez harmonijkarza różnych estetyk odwołując się do przykładów ze świata i jednocześnie postponując twórczość Piotra Rubika. O bluesie w tej części książki niewiele i paradoksalnie te 20 stron wydaje się zwykłą, choć erudycyjną, zapchajdziurą.
Mimo dość długiej listy płac, można odnieść wrażenie, że „Całemu temu bluesowi” zwyczajnie zabrakło redaktora pasjonaty. Niektóre motywy powtarzają się nieco. Można też było wcześniej napisać o początkach grupy i sławnym koncercie podczas Jesieni z Bluesem w 1982 roku. Ta informacja wraz z gorącymi wspomnieniami pada w końcu z ust Wierzcholskiego, ale umieszczona pod koniec książki może być zwyczajnie przeoczona. A sam muzyk przecież od tego właśnie występu datuje profesjonalne narodziny zespołu. Kto zresztą był wtedy w sali kina Forum, nie miał wątpliwości. Byliśmy świadkami czegoś całkowicie unikalnego w skali całej Polski. Dziś o takie momenty znacznie trudniej.
Osoby, które wzrastały wraz z Wierzcholskim z pewnością przeczytają „Cały ten blues. Przypadek Sławka Wierzcholskiego” z nieskrywaną przyjemnością, młodzież raczej nie zrozumie chyba ówczesnych kłopotów muzyków. Wydawnictwo ozdabia pełna dyskografia Wierzcholskiego wraz z okładkami płyt, wśród zdjęć znalazło się około 30 wcześniej nie publikowanych fotografii.