Bartosz Przytuła i Tomek Kruk odkąd się spotkali, nie mogą się rozstać. Ze sobą i z korzennym bluesem. I chociaż w realu dzieli ich kilkaset kilometrów na każdym koncercie potwierdzają, jak bardzo łączy ich miłość do bluesa. Cudownym trafem te wszystkie szczere uczucia do muzyki udało się zapisać na debiutanckim krążku. "Przytuła & Kruk" zabierają w podróż do świata, gdzie rządzą proste prawa i nie ma miejsca na oszustwa.
To nie do wiary. Krążek rozpoczyna huraganowy "Greyhound". Na pierwszym planie gitara akustyczna i głos. I wrażenie, że ta piosenka ma ze sto lat. A to jest autorski utwór Przytuły i Kruka. Niesamowity. I od razu jest w nim wszystko. Odrobina gry slide'm i ekwilibrystyka wokalna Przytuły. Od skowytu po niemal szept. A Tome Kruk wali w gitarę traktując ją na przemian z czułością, a za chwilę jak bęben. I o to chodzi. I jeszcze odrobina słodkiej harmonijki, po którą jakby od niechcenia do kieszeni marynarki, sięgnął Bartosz. Świetne, stylowe otwarcie.
Chłopaki nie marnują czasu. Ciągle mamy wrażenie, że jesteśmy na południu Stanów, w latach 20. XX wieku. "Don't Go Wastin' My Time" to zdecydowanie numer singlowy. I też autorski. I zaspiewany na dwa głosy! Bo tu gościnnie gra na harmonijce i śpiewa sam Łukasz Wiśniewski. Razem z Bartoszem dają nieprawdopodobnego czadu, ale Tomek dzielnie sekunduje im swoją gitarą. Po prostu - hit. I w jakim tempie.
Duet pozwala nam na chwilę oddechu. "Don't Sit Under The Apple Tree" to zmiana klimatu. Kruk chwycił za banjo i śpiewa w chórkach. I wydaje się, że obydwaj dżentelmeni stworzeni są, by występować na ulicach Nowego Orleanu. Tym razem swoją harmonijką wspiera ich Robert Lenert.
I czas na jedną z najładniejszych piosenek napisanych przez Tomka Kruka. To "Prayer". Może nie jest do końca bluesem, ale niejeden artysta chciałby mieć taką kompozycję w swoim repertuarze. Przytuła śpiewa męskim, kojącym głosem, całość sprawia znakomite wrażenie i wcale nie zauważa się, ze to tylko gitara. Sama realizacja nagrania też pomaga. Akustyk wypełnia przestrzeń, a Przytuła opowiada o poszukiwaniu najlepszego sposobu na przeżycie życia, na spełnienie się w muzyce. Perełka.
Któż nie śpiewał i nie nagrywał "Me And The Devil" Johnsona? Ale i tu Przytuła i Kruk mieli jakiś własny pomysł. Zaczynają od niemal intymnej rozmowy ze słuchaczem, a może ze...Złym? A potem rusza emocjonalny rollercoaster. Bartosz to wyje, to ścisza głos do szeptu, Tomek gra niemal perkusyjne solo, a dodatkowo na przeszkadzajkach spotkanie z diabłem wspiera Andrzej Serafin.
I znów powraca ze swoją harmonijką Łukasz Wiśniewski. Zaczyna od prostych dźwięków, ale ileż w nich nostalgii. Bo to kolejna świetna stylizacja na dawne dobre czasy, czyli "Cryin'". I właśnie, kiedy Przytuła wyśpiewuje tytułowe słowo, harmonijka zaczyna czarować, a w tle slide'm wypełnia przestrzeń gitara. No i trzeba przyznać, że znów wszystko jest zrealizowane w wyśmienitych proporcjach. A to tylko głos, harmonijka i gitara.
"Landlord" to pomysł Tomka Kruka na work song. Bo to przecież praojciec bluesa. I duet miał odwagę zarejestrowac kompozycję, w której na pierwszym planie jest tylko głos i... kilof syntetyczny.
I znów wraca huraganowe granie i śpiewanie duetu. "Modern Gentleman" można było już od kilku miesięcy usłyszeć na koncertach. Tu i Bartosz i Tomek świetnie się bawią wspólnie śpiewając, a dodatkowo Tomek szaleje grając slide'm. Po prostu słychać, że granie sprawia mu niewysłowioną radość, a energia wprost wybucha spod palców. No i w chórkach śpiewają i Wiśniewski i Serafin. Przednia zabawa i typowy koncertowy killer.
"Trouble Gonna Be Here Soon" to autorska piosenka Bartosza Przytuły. Duet cały czas pozostaje w estetyce akustycznego Południa USA. Piosenka jest zwarta, a mimo to Bartosz zdąża siegnąć po harmonijkę. I brzmi wyjątkowo stylowo. Ale to preludium do wspaniałego coveru.
"Ice Cream Man" Toma Waitsa to nie tylko znakomity utwór, ale przede wszystkim popis harmonijkowej wirtuozerii Łukasza Wiśniewskiego. Duet gra i śpiewa jak natchniony, a Wiśnia ze swoich płuc i ust wydobywa niezwykle stylowe dźwięki. Cholerny profesor. Cholernie dobra wersja cholernie dobrego duetu.
Płyta nie mogła obyć się tez bez młodzieńczego przeboju "I've Been Drinkin'". Duet popisywał się tym utworem już dwa lata temu w Barze Polskim na Suwałki Blues Festival i chyba tam własnie rozpoczął się ich triumfalny blitzkrieg przez Polskę. I niech trwa jak najdłużej. W tym utworze Przytuła wyciąga siebie na zewnątrz. Bawi się fantastycznie głosem, a Kruk niezwykle czujnie odpowiada na frazy kolegi gitarą. Tak się właśnie powinno grać i to sztuka zachować taką spontaniczność na płycie.
"If You Got A Dime" to instrumentalny i nostalgiczny utwór, który kończy podstawowy zestaw krążka. I solowy popis kompozytorskich zdolności Tomka Kruka. Ale to nie koniec płyty.
Nagle zaczyna rozbrzmiewać rozdzierający głos Przytuły. Towarzyszy mu darbuka Andrzeja Serafina. A Bartosz znów bawi się głosem jak nikt inny w polskiej męskiej wokalistyce bluesowej. To bardzo surowa wersja "Hobo Blues" Johna Lee Hookera.
Duet ma w sobie olbrzymi potencjał, a ich kompozycje to świetne tworzywo dla nich samych i innych muzyków. Nie na darmo krążek kończy remix "Cryin'". Pojawiają się niezwykle charakterystyczne frazy harmonijki Roberta Lenerta. Zaaranżowany przez Andrzeja Serafina, z dużą dozą elektroniki i harmonijką Łukasza Wiśniewskiego utwór pokazuje, że blues nie musi być skostniałą formą. Że pracując w studiu, można świetnie bawić się formą i stworzyć dzieło na miarę XXI wieku. Można mieć wrażenie, że za pół roku cała płyta zostanie wydana jeszcze raz, w aranżach Serafina i będzie to zupełnie inny krążek. I niech tak się stanie.
"Przytuła & Kruk" wydali debiut, jakiego w Polsce dawno nie było. To płyta wyczekiwana i bardzo potrzebna. Dowodzi, że duet mówi własnym głosem, pisze kompozycje, któych nie powstydziliby się najwięksi współcześni biali bluesmani i nie boi się eksperymentów. I właściwie wzorem największych artystów tego świata już może zacząć pracę nad remixami pierwszego krążka. Bo przecież latem na pewno koncertów im nie zabraknie. To może być debiut 2011 roku.