Patrik Jansson zanim założył zespół grał na perkusji hard rocka, bluesa i jazz. W końcu postanowił nauczyć się grać na gitarze i zaspiewać takiego blues rocka, jakiego sam chciałby posluchać. 3 lutego 2011 roku ukazuje się Patrik Jansson Band.

Jansson nie odkrywa Ameryki, wręcz przyznaje się do fascynacji Stevie Ray Vaughanem, Johnny Winterem czy najbardziej nam współczesnym Joe Bonamassą.

Płyta zaczyna się mocnym akcentem. "That's What I Say" prezentuje zespoł w dobrej formie. Jansson ma silny głos, ale w żadnym razie nie udaje czarnoskórych wokalistów. Stara się złapać bluesowe frazowanie, ale ciągle z tyłu głowy ma pilnowanie rytmu rodem z rockowych kapel. Ma to i swoje dobre strony - kawałek jest ułożony i słychać w solówkach dyscyplinę. Grupa ma w składzie klawiszowca wzbogacającego organami moc utworów.

"I'll Keep On Moving" zaczyna sie właśnie od partii organów. I bardzo dobrze. Klimatem przypomina stare kompozycje The Yardbirds, ale brzmi współcześnie. Czyli tak, jak wymarzył to sobie Jansson. Muzyk dziarsko podśpiewuje, ale stara się nie szarżować. Doświadczenie wyniesione z innych zespołów procentuje, a utwór jest pełen dynamicznych niespodzianek.

Tempo odrobinę zwalnia. "Just Move On" to następny oparty w rocku utwór w dodatku z melodyjnym refrenem. Do samochodu jak znalazł, szczególnie na jakimś amerykańskim highwayu.

Podobnie z "hard Life On The Road". Jansson rąbie akordy na swoim fenderze aż miło. Nie używa żadnych wyszukanych przystawek, stawia na prostotę. No i wie, z ebrzmeinie wzbogacają organy, eksponowane tylko wtedy, kiedy to niezbędne.

Na każdej płycie musi być moment oddechu. I oto pojawia się "Separate Ways". Tu Jansson chyba nie do końca wiedział, jaką interpretacje wybrać. Może śpiewa zbyt mocno, ale w nagraniu słychać, że starał się zawrzeć sporą dozę melancholii. No i nie poszedł na łatwiznę, partię solową oddał organiście.

"Please Tell Me" to wreszcie rasowy blues rock. Znów mocny rytm, ale sprawdzone harmonie czynią go bardzo przyjaznym. Jansson ma opanowane wszystkie stylowe zagrywki gitarowe, a i brzmienei jego fendera daje radość uszom. Może tylko niepotrzebnie sili się na melodyjny refren, ten utwór i bez niego robi wrażenie. No i facet gra solo, w którym poszukuje swojego własnego stylu.

Czy gitarzysta, który przyznaje, że zespół założył trzy lata temu powinien silić się na utwór instrumentalny? Słychać, ze nie ma problemu z instrumentem, ale trudno dopatrzyć sie w tym zabiegu jakiejś idei. Z pewnością w warunkach koncertu ta kompozycja nabiera innego wymiaru, ale na płycie jest bardziej wypełniaczem.

"Come Along For The Ride" także nie grzeszy oryginalnością. Blues rock z melodią opartą o gitarowe riffy jednak nie nuży. Bo zespół nagrywajac płytę zadbał o dobre brzmienie i ekspozycję organów, a słaby refren został nagrany ze zdublowanym wokalem. Proste zabiegi, któe ratują nawet mniej interesująca kompozycję. Choć akurat w tej piosnece Jansson zagrał krotkie, ale inteligentne solo.

"Something Special" to nie tylko obiecujący tytuł. To kolejny rasowy blues rock, na wpół melorecytowany i chyba najciekawszy na płycie. Oczywiście z melodyjnym refrenem i akcentami rytmicznymi godnymi eks perkusisty. A solówki i gitary i organów sa wyważone, choć znów to Henning Axelsson na swoich klawiszach wybija się z całości grupy.

Równie udane jest zakończenie krążka. "A Wonder OF Nature" to stonowana piosenka, przypominająca choćby utwory Allmanów. Jansson śpiewa o swojej dziewczynie jak biały chłopak, ale jest w jego głosie mnóstwo pasji. A jego gitara gra czysto i stylowo.

Patrik Jansson Band zadziwia spójnością przekazu. To świetny zespół, który przygotował uniwersalny materiał. Melodyjny, osadzony w bluesie, ale o silnym rockowym pulsie. Na debiutanckiej płycie grupa postawiła na prezentację utworów. Nie bardzo chce się wierzyć, że lider gra na gitarze dopiero trzy lata, ale na pewno zanim wszedł do studia, doskonale przemyślał co chce nagrać. Zaproście ich na koncert do klubu a na pewno będziecie się dobrze bawić.