Dwupłytowe wydawnictwo zostało zarejestrowane w Belgii 5 grudnia 2014 roku. Layla Zoe i towarzyszący jej muzycy w formule power trio plus wokalistka brzmią mocno i zdecydowanie.
Ze sceny wprost wylewa się blues rockowy ogień. I „I’ve Been Down” i „Pull Yourself Together” to prawdziwe koncertowe killery, z tym że ten drugi opatrzony został efekciarską solówką z cytatami z „Voodoo Chile”. Jest moc.
Layla nieco zwalnia tempo przy „I Choose You”, ale nie słabnie moc jej niesamowitego głosu. Może sama kompozycja daleka jest od bluesa, ale ten feeling…
„Green Eyed Lover” to już idealny przykład pracy gitary z wokalistką i energii jakiej dodaje czujna sekcja rytmiczna. I znów gitarzysta Jan Laacks ma duże pole do popisu, by pograć i melodycznie, podciągnąć struny i popisać się tremolo.
Znana z poprzedniej płyty „Gemini Heart” w „Spirit of 66” brzmi jak idealny, klubowy blues. Gitrzysta używa ciepłej jazzowej barwy, w solówkach dodając przesteru. I tak przez 10 minut. Pyszne.
Southernowemu „In Her Mother’s House” przydałoby się może nieco koncertowej lekkości. Podejrzewam, że gdyby Lalyla akompaniowała tu sobie na gitarze akustycznej albo poprosiła o zmianę instrumentu Laaacksa czy basistę – wyszłoby to z korzyścią dla urozmaicenia brzmienia koncertu.
Bliska klasycznemu rockowi bardziej niż bluesowi jest piosenka „They Lie”. Za to interpretacja wokalna Layli nie pozostawia złudzeń Ma w sobie wielką duszę do śpiewu.
Piękna piosenka „The Lily”, tytułowy utwór z ostatniej studyjnej płyty Zoe nagranej również dla Cable Car Records robi niemniejsze wrażenie niż nagrana w studiu. Layla jest łagodna, wyluzowana, a fender Laacksa jakoś bliski jest riffom Hendrixa. Publiczność nagradza artystów brawami, ale szkoda, ze nie podjęła frazy „Remember the Lilly”. Polacy by zaśpiewali.
„Why You So Afraid” nie wstydziliby się mieć w swoim repertuarze na początku lat 70. i Black Sabbath. Naprawdę mocny riff i chórki zaśpiewane przez basistę Gregora Sonnenberga tworzą atmosferę jak w The Cream.
Shuffle „Never Met a Man Like You” zdecydowanie ożywia słuchaczy. Sama Layla Zoe też nie traci pary w płucach. Jest równie ostra i zdecydowana jak riffy towarzyszącej jej gitary. Tworzą idealne soniczne blues rockowe małżeństwo.
Zupełnie zadziwiająca jest epicka wersja „It’s a Man’s World” Jamesa Browna. Trwa 18 minut i powala skalą dynamiki.
Na bisy Layla sięga do skarbnicy piosenek The Beatles. Wybór blues rocka „Yer Blues” jest tu oczywisty i idealnie wpisuje się w stylistykę koncertu.
Swoją miłość do gospel Zoe przekazuje fanom śpiewając a capella uduchowioną wersję „Let It Be”. Piękne i jakże zaskakujące zakończenie występu.
Layla Zoe często koncertuje w Europie, pojawia się też w Polsce. Kto jeszcze jej nie widział, po wysłuchaniu „Live at Spirit of 66” z pewnością nerwowo zacznie przeglądać internet w poszukiwaniu najbliższego występu Kanadyjki.