Tinsley Ellis – Tough Love

Tinsley Ellis wraz z częścią zespołu Delberta McClintona zrealizował już trzecią płytę wydaną nakładem własnej firmy. „Tough Love” przynosi 10 udanych kompozycji o klasycznym brzmieniu.

Krążek rozpoczyna w wielkim stylu „Seven Years”. Ellis świetnie śpiewa, cały zespół pulsuje, w jego bluesie jest odrobina funku i reggae, a muzyka wydaje się płynąć niemal naturalnie. Do tego molowa tonacja wzmaga wrażenie, że ten biały blues jest bardzo prawdziwy. Zagrywki na pozbawionym przystawek fenderze mogą się kojarzyć po części z Markiem Knopflerem, ale nie brak im rozlicznych blue notes.

„Midnight Ride” w tempie blues rockowego boogie, z świetnie wypełniającymi tło organami nie jest może wielkim odkryciem kompozytorskim, ale ileż w nim energii. Tu Tinsley Ellis skupia się na graniu blues rockowych solówek i oczywiście trafia w punkt i na przysłowiowe pudło.

W „Give It Away” tempo zwalnia, do głosu dochodzi gitar dobro. Łagodny głos i bogata harmonia stawiają tę balladę obok wielu pięknych piosenek Erika Claptona, tym bardziej jeśli chodzi o rozwiązania aranżacyjne. Wchodzi w serce od pierwszej nuty.

„Hard Work” opowiada o życiu bezrobotnego w rytm funk bluesowego boogie. Tinsley Ellis momentami zbliża się kompozycyjnie i wokalnie do interpretacji w klimacie Chrisa Rea, gitarą zaznaczając silne bluesowe korzenie.

Następnym radiowym przebojem w umiarkowanym tempie powinna być piosenka „All In The Name Of Love”. Mnóstwo w niej soulowych nut, jest świetnie zaśpiewana, organy i elektryczne piano wzbogacają brzmienie, a jednocześnie nie przesłaniają wymowy utworu. Do tego dyskretne riffy dęciaków, które punktują solo gitary wieńczące tę kompozycję.

Prawdziwy wolny blues to „Should I Have Lied”. Tak się komponuje, jeśli rozumie się dzieło B.B. Kinga, ale i Alberta Kinga. Bardzo oszczędnie zrealizowana aranżacja, z pianem elektrycznym które punktuje frazy wokalne, a zwrotki sumuje zawodzenie gitary. A i sam Ellis śpiewa jakby bardziej przybrudzonym głosem, wczuwając się idealnie w klimat swojej kompozycji.

„Leave Me” mógłby z powodzeniem nagrać 30 lat temu na przykład Peter Green, ale przecież to nowa kompozycja Ellisa. Blues rock o nośnym, kołyszącym rytmie, z odrobiną funkowego groove i organami cieszy ucho i zmusza do wybijania rytmu nogą. O tym, że fender lidera brzmi przednio właściwie nie wypada wspominać po raz kolejny.

Kolejna blues rockowa kompozycja to „The King Must Die”. W wolniejszym tempie, jakby podkradająca się do słuchacza, by zarzucić na niego sieć i omotać swoją hipnotyzującą frazą. Kiedy wreszcie z tego stonowanego mroku wyłania się solo, Ellis nie żałuje ani dźwięków slide ani pogłosu, a jednocześnie beznamiętnie recytuje tekst. Świetny kontrast i znakomity efekt.

W piosence „Everything” zaczyna od harmonijki. Dość stereotypowy shuffle z pianem w klimacie honky tonk. Lepiej jednak, kiedy Ellis gra na gitarze.

I jak na zawołanie pojawia się „In From The Cold”. Pierwsza linijka tekstu jest tak fantastycznie zaśpiewana, ze wraz z dźwiękami gitary pojawiającymi się najpierw za sprawą odkręcania potencjometru, słuchacz jest kupiony. Powoli pojawia się delikatny werbel, bo wcześniej kołysały organy zasłuchane w „No Quarter”. Elektroniczne smyczki i coraz mocniejsze, z pogłosem nagrane bębny budują efekt potęgi tego wolnego, molowego bluesa. Idealnie wpasowane solo momentami też kłania się frazom bluesowego Jimi Page. Absolutnie piękny utwór, jeden z tych które zostają w pamięci i natychmiast chce się je zagrać przyjaciołom i z przyjaciółmi.

 

Biały blues, a właściwie blues rock zdaje się nie mieć już nic nowego do powiedzenia. Jednak, kiedy pojawiają się tak udane płyty jak „Tough Love” chce się wierzyć, że pasja i serce do muzyki, wciąż mogą dawać słuchaczom radość i emocje.