Michael van Merwyk & Bluesoul – New Shoes

Michael Van Merwyk na początku 2015 roku wydał trzeci album z zespołem Bluesoul. „New Shoes” przynosi 11 autorskich kompozycji niemieckich muzyków.

Płytę otwiera umiarkowany blues rock „Won’t Get Any Better”. Merwyk nie oszczędza swojego zmysłowego, niskiego głosu, a dodatkowo gra slide. Cały zespół jak jedno ciało trzyma rytm, a w refrenie słychać delikatnie dograne chórki.

 

Utwór „Warm” na jednej z późniejszych płyt z powodzeniem mógłby nagrać Peter Green. Niemal balladowa piosenka ukazuje liryczne oblicze tego dojrzałego muzyka. Zdziwiłby się ten, kto spodziewałby się tu rozbudowanej solówki – Bluesoul postawili na melodyjność samej piosenki – i z powodzeniem.

Krążek promowała epka „Happy Man”. Klasyczny biały blues rock w miarkowanym tempie, z gadającą gitarą i pysznymi wtrętami slide. Solo na lap steel guitar przypomina, że mimo popowych umizgów, podstawą „New Shoes” jest korzenny blues.

„Lullaby (For Emma)” to już prawdziwa poezja na lap steel guitar. To kołysanka dla córeczki – fantastycznie nastrojowa.

Tytułowe „New Shoes” to elektryczny blues, stylizowany na archaiczne granie, z minimalistyczną aranżacją i obowiązkowym slide. Aranżacyjnie muzycy uniknęli pokusy późniejszego wzbogacenia aranżacji, utrzymując bluesowy klimat do ostatniego dźwięku.

W przydrożnym barze świetnie tańczyłoby się do piosenki „At Least Some Day”. Wydaje się, że pisząc ją Merwyk i jego trupa mieli taki właśnie zamysł. I wyszedł, zaskakując w zakończeniu.

Podobnie jak zaskakującą jest kompozycja „Desire”. Pyszna, atmosferyczna aranżacja, bliższa jest elementom bluesa, jakie w swoich piosenkach przemycał Chris Rea, niż czarnoskórym mistrzom z Delty, ale sprawia, że ciarki przechodzą po grzbiecie. A oto przecież w muzyce chodzi.

Niespełna dwuminutowa piosenka „Lonely Days” karaibskimi rytmami pobudza do życia, mimo smutnego tytułu. Taki kontrapunkt nadaje jej smaczku, a poza tym – po prostu tryska dobrą energią, zapowiadając koniec tytułowych samotnych dni.

Najbliższy rockowi jest „Heal My Wounds”, ale kiedy Merwyk zaczyna śpiewać, utwór łagodnieje. Czy to siła pewnego doświadczenia czy też intuicja – tak czy inaczej – ta piosenka urzeka kontrastami i wpada w ucho dzięki przebojowym riffom i frazom. Jedna z najlepszych na krążku.

Akustycznie, southern rockowo, rozpoczyna się „Ain’t No Use”. Tu wreszcie będzie miejsce na dłuższą i bardziej hard, solówkę i na gitarze elektrycznej i na wtórującej jej lap steel.

Na zakończenie Michael van Merwyk intonuje a capella „Leaving”, by później zaśpiewać przy gitarze akustycznej ze slide. Widać chce, żebyśmy pamiętali o nim nie tylko, jako o twórcy potencjalnych hitów, ale i jako o facecie z sercem do bluesa.

Niemieccy muzycy świetnie umieją znaleźć złoty środek pomiędzy bluesową tradycją, a popowym rynkiem mediów. Nawet jeśli odchodzą od tradycyjnie pojmowanego bluesa, słychać, że to są właśnie korzenie ich całej działalności.