Two Timer – The Big Ass Beer To Go

Druga płyta Two Timer “The Big Ass Beer To Go” przynosi 12 mocno brzmiących kompozycji łączących miłość do gitarowego grania z atencją do bluesowych nut i przynależnych im rozwiązań harmonicznych.

Znany pisarz i poeta, a także pijak i dziwkarz, Charles Bukowski, zainspirował Two Timer do wykorzystania kilku linijek jego tekstów w motorycznym i świetnie brzmiącym heavy bluesie „Hank”. Wyrazisty riff spogłosowanej gitary i równie świetnie brzmiąca harmonijka wyznaczają styl utworu.

Rockowe boogie objawia się w „Some New Boogie, Right?”. Zespół gra w prawdziwym transie, który dobrze został uchwycony w studiu Perlazza Przemysława Wejmana. Unisono harmonijki z gitarą nakręca całą kompozycję z niebywałą energią.

Więcej oddechu można znaleźć w „Stick to C.”. Cały czas wydaje się, że głos Piotra Gorzkowskiego został celowo przesterowany i ukryty na drugim planie. Za to harmonijka brzmi mięsiście, by nie rzec grubo. I to solo grane przez Wojciecha Rudzińskiego najbardziej zostaje w pamięci z tej piosenki, choć nie mniej ciekawe jest nawiązanie do sławnego breaku z „Whole Lotta Love” Led Zeppelin.

O prawdziwym kunszcie bluesowego gitarzysty bardziej chyba świadczą umiejętności traktowania gitar akustycznych niż elektrycznych. Ernest Kałaczyński w „New Cocaine” sięga po dobro i słychać, że tę lekcję ma odrobioną. Cały utwór stylizowany jest na nieco archaiczny, także pod względem motoryki, zaś harmonijka nagrana została niemal w czystym brzmieniu.

„MLS” utrzymany w chicagowskim klimacie, aczkolwiek zdecydowanie podkręconym rockowymi wstawkami, opowiada o wizycie zespołu w Memphis, konkretnie – w sklepie z alkoholem. Tu znów brzmienie harmonijki fantastycznie hipnotyzuje i nie pozwala oderwać się od stosunkowo nudnej historii.

„Tie One On” zaczyna się dość standardową zagrywką gitary, ale kiedy dołącza do niej harmonijka, a głos uwolniony od przesteru staje się bardziej ludzki, Two Timer potrafi zaciekawić. W bridge niestety powraca do chowania głosu za elektroniką, może i z pożytkiem dla aranżacji, ale czy z pożytkiem dla bluesa? Za to kiedy bas z bębnami zaczynają walić dość prymitywny rytm, na pierwszy plan wysuwa się mięsista solówka elektrycznej gitary, zamieniona później na popadającą w ekstazę harmonijkę. Na koncertach ten utwór może być prawdziwym czarnym koniem, który rozpędzony nie musi chcieć dać się prędko okiełznać.

Pierwszy wolny blues to „Woods”. Wspomnienie młodzieńczej miłości ozdobione zostało pięknymi zagrywkami harmonijki i, niestety, rockowym bridge. Brzmieniowo to znów popis możliwości studia i samych muzyków, bo sposób grania i nagrania może się kojarzyć momentami z „Tea For One” Led Zeps. Ale nie ma tu zapożyczeń, to raczej kwestia klimatu.

Opowieść  bandycie, niejakim „Williamie Stanleyu Milliganie” stanowi kanwę utworu o takim właśnie tytule. Tu Two Timer zbliżają się do bluesowej psychodelii, zaś wokalista ogranicza się do szeptanej melodeklamacji, pozwalając brzmieć pogłosom harmonijki i wibrować gitarowym strunom. Ale to „Mississippi saxophone” robi brzmienie tego mrocznego numeru.

Do estetyki rockowego boogie Two Timer wraca w piosence „Chinaski”. To także przywołanie pewnych postaci ze świata polityki i muzyki, tęsknota za odchodzącą młodością i złudzeniami. Chyba sam Gorzkowski uznał, że ma coś ważnego do zaśpiewania, bo zrezygnował z przesteru swojego głosu, pozwalając bardziej przetworzyć brzmienie harmonijki. Mimo ciekawego pomysłu tekstowego akurat ten utwór mógł być nieco krótszy.

Niemal z punkową wściekłością brzmią zwrotki „21”. Two Timer wprowadza instrumentalną drugą część utworu, w której współbrzmią ze sobą solo gitary i harmonijki, tworząc intrygującą kakofonię, z której na powrót wyłania się pierwotny utwór.

Od riffu harmonijki i rock and rollowych zagrywek gitary zaczyna się „5 Dollars” wokalnie wystylizowany na takiego właśnie archaicznego rocka and rolla czy wręcz rockabilly. Słychać, że zespół w studiu dobrze się bawi, szkoda tylko że brzmienie jest nieco zbyt przyciężkie jak na, bądź co bądź, taneczny numer.

Psychodelicznie rozpoczyna się i tak brzmi kończący krążek „The Bubble”. Któż wie, czy nie najlepszy na całej płycie? Głos Gorzkowskiego jest co prawda wycofany przez producenta, ale za to pozbawiony przesteru. Harmonijka świetnie zawodzi uzupełniając jego frazy, zaś slide gitary elektrycznej kołysze w sposób jakiego nie powstydziłby się i Robbie Krieger z The Doors. Do tego klimatu idealnie dopasowali się Max Psuja na bębnach i Łukasz Rudnicki na basie. Jest przestrzeń, rozmach, oddech, szacunek dla lat 60. podany w takim też brzmieniu instrumentów, acz zgranym współcześnie, dzięki czemu wrażenie transu jest jeszcze bardziej dojmujące.

Two Timer od pierwszej płyty wyznaczyli sobie styl. Chcą grać swoją muzykę, mocno inspirowaną bluesem, ale też i hard rockiem. Chcą wykorzystywać nowoczesne brzmienia, ale pamiętać o rytmach rodem z Delty Mississippi. A że chcieć to móc, efekty są godne uwagi. Czas na koncerty, dużo dobrych, wyprzedanych koncertów.