Good Morning Blues to zespół z Zielonej Góry. Podobno powstał w 1994 roku. Nagrania na płycie „Good Morning Blues” powstały po ponad dwóch dekadach od założenia grupy.
Motorem większości spośród 14 kompozycji jest Filip Kozłowski. Gitarzysta grający na Wyspach Brytyjskich z Gilesem Robsonem. Stylowe „Złoto”, które rozpoczyna krążek to taneczny i obiecujący początek.
I kiedy wydawać by się mogło, że zostaniemy w krainie old schoolowego bluesa, pojawia się niemal blues rockowy „Diabeł nie ma czasu na sen”. Tu już klawiszowiec Wojciech Pruszyński ma nieco więcej do zagrania, a i gitara Filipa Kozłowskiego dostaje pazurów. Za to milczy harmonijka.
Odzywa się natychmiast w porywającym boogie „Obejmij mnie”. Tym razem prawie cały Good Morning Blues odzywa się w zabawnych chórkach, jakich mógłby im pozazdrościć Shakin’ Dudi. Ładnie przesterowana harmonijka Igora Łojki w solówce dodaje ciężaru tej tanecznej piosence.
Ładnym pomysłem aranżerskim jest rozpoczęcie smutnego w przekazie bluesa „Gdzie znajdę cię?” od przejrzyście brzmiących bębnów. Filip Kozłowski, korzystając z polskich „bluesowych cegiełek” ułożył zgrabne frazy, nawiązujące klimatem do estetyki big bitu lat 60. A Igor Łojko dostaje skrzydeł, a właściwie – jego harmonijka. Kulminacja w zakończeniu dowodzi, że panowie wiedzą co i jak chcą grać.
Swingujący „Bar” to jeden z nielicznych utworów z cudzym tekstem. Ascetyczna aranżacja pozwala wysłyszeć grę Łojki na harmonijce, zaś Filip Kozłowski stylowo kałdzie akordy akompaniamentu. Robi się ciekawie.
Szósta piosenka na płycie ma tytuł „Siedem”, bo … nie ma związku z arytmetyką. Pozornie toporny blues z przesterowanym slidem w drugim planie i takoż przybrudzoną harmonijką to następny obiecujący numer z całkiem oryginalnym tekstem.
Fajne, jasne klawisze udające elektronowe organy pulsują w chicagowskiej „Wiośnie”. Jak przystało na Good Morning Blues to idealny kawałek na rozpoczęcie dnia.
Ostinatowa, hipnotyzująca „Kuchnia” z elementami boogie to jeszcze jedno spojrzenie na warsztat kompozytorski Filipa Kozłowskiego.
I wtedy podpełza do słuchaczy utwór „To znowu ty”. Filip Kozłowski nie tylko ciekawie rozłożył akcenty rytmiczne, ale też pomyślał o odpowiednim zagęszczeniu tekstu. Ale interpretacji wokalnej Igora Łojki nie kupuję. Nawet elementy pastiszowe nie tłumaczą pozbawionego polotu frazowania.
Szczęściem „Kotku” atakuje solidną porcją dźwięków zacierając złe wrażenie. Swingująca zwrotka, niestety, obnaża swego rodzaju powtarzalność podejścia do śpiewu przez harmonijkarza. A przecież gra z sercem.
Swingująca „Kieszeń” ma świetne brzmienie gitary i klasycznie brzmiące solo na organach elektronowych, które płynnie przechodzi w responsy do pogaduch gitary, by wrócić na pierwszy plan. I znów instrumentalna część budzi sporą satysfakcję.
„Masz mnie” to najdłuższy utwór, właściwie próba uteatralizowania bluesa. Niekonieczna.
Szczęściem „Kolejne miasto” zaciera konfuzję, bo dobry blues zwycięży. Szkoda tylko, że tekst to jakby kanon bluesowej tematyki. „Kolejne miasto, kolejny bar….” i.t.d. Ale można przypuszczać, że właśnie na scenie barowo klubowej zabrzmi idealnie.
Good Morning Blues mają pomysły na bluesy i umieją je sprzedać w studiu. Czują tę muzykę i starają się poruszać w gatunkowym kanonie. Do głosu i interpretacji wokalnych harmonijkarza Igora Łojki trzeba by się pewnie przekonać…