48 Godzin to jeden z najstarszych istniejących zespołów blues rockowych w Białymstoku. "Pocałuj mnie" to płyta, która w pewien sposób jest kontynuacją stylu, w jakim przez lata brylowała Kasa Chorych. Warto to sprawdzić.
Otwierający krążek utwór „Dąb” zaliczyć można do kategorii blues-rockowych, ale nie jest to odgrywanie zdartych schematów. Słychać wyraźnie odciśnięte piętno zespołu 48 Godzin. W żadnym razie nie jest to uszczypliwość, bo przecież niewielu wykonawcom udaje się wypracować swój własny, rozpoznawalny styl, a oni tak mają. Uprzedzając nieco fakty muszę stwierdzić, że utwór ten całkiem dobrze sprawdza się jako zwiastun tego, co można usłyszeć na płycie – wyraziście mruczący bas z funkowymi akcentami w stylu lat 70. XX wieku, świetne solówki gitarowe i harmonijkowe, czujne hammondowe podkłady i to przyjemne, rytmiczne kołysanie, pulsowanie, bujanie.
To, co zostało zasygnalizowane w "Dębie" jest konsekwentnie kontynuowane w kompozycji „Czarna Majka”. Funkujący, kołysząco-bujający rytm, melodia rozwijana bez pośpiechu i szaleństwa, czyli... firmowe danie zespołu. Na okładce płyty szczegółowo podano, który z gitarzystów gra solo w danym utworze, ale uważny słuchacz dość szybko jest w stanie zorientować się w całej materii i bez tej ściągi. Gitara Mirka Kłosowskiego jest troszkę bardziej dynamiczna, dźwięk odrobinę ostrzejszy. Jakby tego nie opisywać, z satysfakcją muszę stwierdzić, że obaj gitarzyści serwują cieplutkie, melodyjne solówki zagrane z dużym wyczuciem i smakiem, bez ekwilibrystycznych popisów i nadużywania elektronicznych cudeniek. Sama przyjemność słuchania.
„Serce” to slow blues, a raczej bluesowa ballada, bardzo taneczna i melodyjna. Nie wiem dlaczego, ale jakoś mi to Gary Moorem zapachniało. Nie przez brzmienie gitar, ale raczej przez klimat, nastrój. No cóż, jak to się zwykło określać - „skojarzenia są przekleństwem człowieka”. Świetnie w klimacie „siedzi” i wokal Mirka, i solówki, w tym lirycznie zawodząca harmonijka. Doskonale w tło wkomponowany został hammond.
„Oczy niebieskie” przynoszą radykalną zmianę nastroju. To bardzo pogodna, melodyjna kompozycja, która z powodzeniem mogłaby ubarwić ramówkę niejednej komercyjnej rozgłośni radiowej. Po prostu - pogodna rockowa piosenka.
Gitara wespół z harmonijką grająca temat przewodni utworu „Kobiety” wzbudza we mnie skojarzenia z twórczością Kasy Chorych. Moim zdaniem ten numer to taki cukiereczek, ukryty skarb tej płyty. Przy pierwszym przesłuchaniu jakoś mi ta kompozycja umknęła, ale potem nadrobiłem zaległości. Niby niepozorna rzecz, ale jakby się w nią wsłuchać, wyczuć to pulsowanie, kołysanie, zauważyć niuanse brzmieniowe... po prostu palce lizać.
Na pierwszy rzut oka tytuł „Suka” może prowadzić do niezdrowych domysłów (nawet autokorekta Worda sugeruje, że ten wyraz uznawany jest za wulgarny), ale nic z tych rzeczy. Prosty, beztroski rock’n’roll, a może raczej twist utrzymany w klimacie lat 60. opowiada o niesfornej „pani pies”.
„Białystok” to kolejna bluesowa ballada pięknie prowadzano donośnym, tłustym brzmieniem gitary basowej. Od kiedy Kasa Chorych zakończyła działalność, to właśnie zespół 48 Godzin przejął zaszczytny tytuł najstarszego zespołu bluesowego w Białymstoku. W żadnym razie nie chcę sugerować, że tym utworem chcieli to wyraźnie światu oznajmić, ale takie są fakty.
Chyba mam to na stałe wryte, ale harmonijkowo-gitarowe unisona zawsze będą mi się z Kasą Chorych kojarzyć. Tak jest przy okazji odsłuchu utworu „Korporacja”. Ponownie zwraca uwagę gra Kuby Szumarskiego na gitarze basowej. Tym razem jeszcze bardziej, jeszcze wyraziściej, słychać ten funkowy puls rodem z lat 70. (klangiem też gra). Słuchając tego utworu przyszło mi do głowy, że ciekawym pomysłem byłby remiks ze zdecydowanie mocniejszym wyeksponowaniem gitary basowej i dodaniem mocno zrytmizowanej partii pianina elektrycznego - coś jak u Stevie Wondera. Wyszedłby z tego gorący, taneczny funk jak z lat 70. Zaraźliwy refren włazi pod czaszkę i nie chce wyjść.
W podobnym stylu utrzymany jest tytułowy utwór, czyli „Pocałuj mnie”. Również uwagi o remiksie mógłbym powtórzyć. Płytę zamyka prawdziwa petarda emocjonalna. Pod z pozoru trywialnym tytułem „Papier blues”, kryje się niesamowity ładunek wspomnień i emocji. To kompozycja nieżyjącego harmonijkarza Krzysztofa Hołubowicza, dobrze znanego w białostockim środowisku bluesowym pod pseudonimem Papier. Krzysiek grał kiedyś w zespole 48 Godzin, tym bardziej jest to wzruszająca sytuacja, i tym bardziej rośnie moja wdzięczność dla zespołu za taki gest. Szacun! Solówki, jakie tu serwują muzycy, są po prostu urocze i rozbrajające. Miękko robi się w kolanach słuchając obu gitarzystów i harmonijkarza. To jest to, co lubię najbardziej, kiedy poziom emocjonalny jaki niesie muzyka i technika gry są w doskonałej komitywie.
W powyższym tekście o najnowszej płycie zespołu 48 Godzin "Pocałuj mnie" piszę wyłącznie w samych superlatywach. No, nie mam się do czego przyczepić, bo to jest po prostu świetna płyta. Gdybym miał coś podpowiedzieć, zasugerować to przychodzi mi do głowy jedna rzecz. Biorąc pod uwagę charakter muzyki granej przez zespół wydaje mi się, że niegłupim pomysłem byłoby wokalne wsparcie przez dwie, trzy śpiewające panie. Taki żeński chórek z pewnością ubogaciłby brzmienie zespołu.
W podsumowaniu swojej recenzji poprzedniej płyty zespołu (czytaj: 48 Godzin - „1410”) stwierdziłem, że jest to ich najlepszy album. O tym najnowszym krążku z przyjemnością mogę napisać to samo. Chociaż... Poziom wykonawczo-kompozytorski jest z pewnością na podobnym poziomie, ale to co słychać, czyli produkcja nagrań, brzmienie zespołu to z pewnością kolejny duży krok do przodu. Nagrań dokonano na „żywca”, na analogowej taśmie i to pięknie słychać. Prawdziwego hammonda plus głośnik Leslie do studia musieli wtaszczyć na własnych barkach i warto było się trudzić, bo to słychać. Warto zwrócić uwagę na pomysłowość, inwencję w budowaniu przestrzeni dźwiękowej poprzez sensowne zagospodarowanie instrumentarium zespołu. Często są to z pozoru mało znaczące środki, jakieś drobiazgi – pojedyncze akordy, jakieś dziubnięcia strun słyszane, a to w lewym, a to w prawym kanale (gitary są w ciągłym ruchu), czasem coś podrzuci hammond albo harmonijka, coś tam ekstra doda sekcja rytmiczna. Wszystko to powoduje, że muzyczna tkanka jest żywa i bogata.
Warto posłuchać tej płyty przez słuchawki, bo dopiero wtedy można te wszystkie niuanse i niuansiki wychwycić i docenić. Koniecznie trzeba w tym kontekście wspomnieć i pochwalić realizatora nagrań oraz autora masteringu Marka Kubika. Bardzo dobrze się spisał, bo rzecz jasna zespół zrobił swoje, ale i on dołożył sporo od siebie. Osobne słowa uznania należą się Markowi za grę na hammondzie. Szczerze mówiąc, jego solówki można policzyć na palcach jednej ręki (szkoda bo uwielbiam ten instrument), ale dźwiękowe tło jakie tworzy, jak pięknie wkomponowuje się w brzmienie zespołu, jest nie do zastąpienia.
Od dłuższego czasu uważnie obserwuję poczynania zespołu 48 Godzin i z całą odpowiedzialnością muszę stwierdzić, że są w szczytowej formie i tym bardziej szkoda, że tak rzadko prezentują się na żywo. Cieszy mnie niezmiernie, że każda ich płyta jest coraz lepsza, każda niesie coś nowego pokazując, że zespół nie stoi w miejscu. Każda kolejna płyta jest lepsza od tej poprzedniej. Tak trzymać !
Robert Trusiak