Johnny Winter od początku roku zapowiadał, że wydaje "Roots". To wspaniały hołd złożony klasykom bluesa przez samego Wintera i tłum niezwykle utytułowanych w świecie bluesa gości. Grają m.in. Warren Haynes, Susan Tedeschi, Vince Gill czy John Medeski.
Muzyka od początku rusza z niezwykłą werwą. "T-Bone Shuffle" z gościnnym udziałem Sonny Landretha grającego slide z świetnie śpiewajacym Winterem to popis dwóch markowych giatrzystów, bez jednej zbędnej nuty.W "Further On Up The Road" z kolei udziela się na gitarze Jimmy Vivino. Muzyka kołysze rytmicznie. Nagrana z lekkim pogłosem, przenosi słuchaczy w czasy Cadillac Records.
"Done Somebody Wrong" Johnny Winter wykonuje jak zawodowy bluesowy krzykarz. W rytm pianina i zawodzącego slide wyśpiewuje frazy, a słuchacz czeka co jeszcze zmaluje Warren Haynes. I wreszcie muzyka rusza z kopyta, a szef Gov't Mule gra niebywale płynnym dźwiękiem.
Winter posunął się nawet do tego by nagrać swoją wersję "Got My Mojo Workin'". I wychodzi z niej obronną ręką.
W "Last Night" na harmonijce gra muzyk z zespołu Blues Traveller - John Popper. Robi wspaniały klimat, choć nie wyróżnia się jakimś niezwykłym brzmieniem. Ale taki był widać zamysł Paula Nelsona, który produkując, zadbał o spójność krążka.
"Maybelline" to jeden z pierwszych przebojów Chucka Berry, tu zagrany i zaspiewany przez Vince Gilla - bohatera świata country. I o dziwo - znakomicie się broni. A i aranżacja kryje w sobie kilka smaczków rytmicznych i brzmieniowych.
"Bright Lights, Big City" to świetna piosenka Jimmy Reida, tu zaśpiewana przez Wintera w duecie z Susan Tedeschi. A że babka ma kawął głosu, wybór był znakomity i tym razem gościowi udało się przyćmić lidera.
"Honky Tonk" to nieco surowy utwór wykonany wspólnie z bratem Edgarem, który nadaje mu specyficznego klimatu swą grą na saksofonie. Niby najprostszy to numer z możliwych, a jednak jak to brzmi, a wspólnie zagrane riffy gitary i saksofonu brzmią wybornie.
Kiedy Robert Johnson pisał "Dust My Broom" pewnie nie spodziewał się, ze będzie on nagrywany na całym świecie. W tej wersji Winter śpiewa z pogłosem, jak pierwsi królowie rock and rolla. A Drek Trucks dogrywa frazy slidem. To chyba właśnie o takie brzmienie mogło chodzić Johnsonowi, kiedy układał się z rogatym.
W "Short Fat Fannie" gościnnie na gitarze gra Paul Nelson z Teksasu. I to słychac w jego bluesie. I znów banalny rock and roll nabiera szlachetnego charakteru. Geniusze odnajdują się wszak w najprostszych frazach.
Krążek kończy jedyny wolny numer - "Come Back Baby". Tu do trupy dołącza John Medeski, wirtuoz organów hammonda. A Winter śpiewa jak natchniony. Fantastyczne zakończenie z dęciakami i grzmiącą gitarą grającą ogniste solo. Taka wersja zostanie na długo w pamięci.
Johnny Winter nagrywając "Roots" nie wyważa otwartych drzwi. Uchyla swego kowbojskiego kapelusza przed tradycją i razem z zaproszonymi gośćmi zabiera nas do muzeum żywego bluesa. Bo te nagrania to nei historia, to zupełnie współczesny, klasyczny blues.