Anthony Gomes to niespełna czterdziestoletni kanadyjski gitarzysta, wokalista i kompozytor. Debiutował w 1998 roku płytą „Blues in Technicolor”, z której to pochodzi m.in. świetny „Wolf in My Henhouse” znany również z wykonania Devil Blues.

W sumie dyskografia Gomesa liczy pięć regularnych płyt, kilka składanek oraz jeden album wydany pod szyldem New Soul Cowboys (trio grające hard-rocka). „Up 2 Zero” jest więc jego szóstą regularną płytą. Wypełnia ją jedenaście utworów trwających w sumie niespełna 40 minut.

Wśród muzyków towarzyszących Gomesowi jest grający na instrumentach klawiszowych Reese Wynans mający za sobą współpracę ze Stevie Ray Vaughanem (zagrał na płytach „Soul to Soul” i „In Step”).

 Płytę otwiera „Back To The Start” i od pierwszych sekund słychać, że jest to Anthony Gomes jakiego znamy z poprzednich płyt. To taka charakterystyczna dla niego kompozycja – skoczny blues-rock z miłą dla ucha melodią, przyjemnym refrenem, dobrym wokalem, wyrazistą gitarą, świetnym żeńskim chórkiem z dyskretnym hammondem w tle.

”One Last Time” to spokojny, molowy bluesior. Chciałoby się zapytać - ileż to już takich kompozycji powstało? Czy aby warto tworzyć kolejne bez powielania tego, co już było i przynudzania? Bez względu na to, jakiej się udzieli odpowiedzi, nie jest źle i całkiem miło się tego słucha. Jest sporo emocji, świetne solo na gitarze pomysłowo zrealizowane (raz słychać je w jednym kanale, by po chwili płynnie przeszło do drugiego).

Jako utwór promujący płytę wybrano ”Love Sweet Love” i chyba słusznie, bo jest to dziarska, melodyjna kompozycja z chwytliwym refrenem. Utwór przynosi dość mocne skojarzenia z twórczością Erica Claptona z lat 70. (kompozycja, wokale, nastrój).

Kolejny numer, czyli ”Fly Away” utrzymany jest w podobnym tempie i charakterze jak poprzednik, może tylko pozbawiony jest tych skojarzeń z Claptonem. Spostrzegawczy słuchacz rozpozna, że tak na prawdę jest to lekko przerobiony „Bluebird” znany z płyty „Music Is The Medicine” z 2006 roku.

Zdecydowane uspokojenie tempa przynosi utwór ”Darkest Before The Dawn” pochodzący z wydanej w 2002 roku płyty „Unity”. Łagodna i nastrojowa ballada pięknie ozdobiona dyskretną partią instrumentów smyczkowych. Gitara bardzo stonowana i delikatna. Anthony Gomes pokazuje, że nie tylko w łojeniu jest dobry.

Żeby nie było za spokojnie, następne na set liście jest dziarskie boogie ”Room 414”. Ponownie realizator lekko „przegania” gitarową solówkę po kanałach.

Kolejna zmiana nastroju, a to za sprawą hipnotycznego ”Voodoo Moon”. Utwór utrzymany w spokojnym, niespiesznym tempie, dumnie kroczący w rytm podawany przez gitarę basową. Anthony Gomes sięga po gitarę dobro.

Cały czas trwa żonglowanie nastrojem, bowiem następny utwór, ”Anywhere You Run” to w zasadzie piosenka, miła dla ucha i bardzo melodyjna.

Niezwykle przejmujący ”Last Bluesman Gone”. Krótki (trochę ponad dwie minuty), minimalistyczny (tylko gitara akustyczna i wokalne mruczando), ale pomimo to pełen emocji. Swoisty „apel poległych”, bowiem Anthony wymienia nazwiska wielkich bluesmanów, którzy ostatnio przenieśli się na „lepszą stronę”. Tekst musiał powstać bardzo niedawno bowiem zmarła 20 stycznia 2012 Etta James też jest wspominana. Proste, ale niezwykle ujmujące słowa „What we’re gonna do when the last bluesman’s gone? Who’s gonna sing the truth? Who’s gonna carry on? Who’s gonna heal the world with their song? When the last bluesman’s gone”. Sam się czasem zastanawiam jak to będzie, kiedy odejdzie ostatni bluesman.

Tytułowy ”Up 2 Zero” znany jest z poprzedniej płyty Gomesa czyli „Live” wydanej w 2008 roku. Teraz mamy okazję poznać studyjną wersję. Mocna gitarowa rzecz, z pięknie mruczącym basem. W wersji studyjnej dograno dodatkowe partie gitar, których z oczywistych względów zabrakło w wykonaniu na żywo.

Płytę zamyka zaśpiewany po francusku ”N'Abandonne Pas”. W rzeczywistości jest to po prostu ”Darkest Before The Dawn” podany w innej wersji językowej. Pewnie miał to być miły gest w stosunku do matki gitarzysty, która pochodzi z francuskojęzycznej części Kanady.

 Pomimo wielu ciepłych słów, jakie powyżej napisałem mam też kilka ogólnych uwag krytycznych. Po pierwsze - nie da się ukryć, że Anthony Gomes nie wysilił się specjalnie jako kompozytor. Trzy utwory znane z poprzednich płyt, jeden nagrany w dwóch wersjach językowych, a całość i tak nie trwa więcej jak 40 minut. Skromniutko. Po drugie – ktoś, kto dobrze zna dyskografię Gomesa płytę „Up 2 Zero” może określić złośliwie jako „odgrzewane kotlety” albo pozostałości (outtakes) z sesji do krążka „Music Is The Medicine” (sporo analogii można znaleźć, jak na mój gust zbyt dużo, a co najważniejsze nie znajdujemy niczego nowego).

Anthony Gomes ma z całą pewnością sporo atutów, którymi powinien zainteresować potencjalnego słuchacza. Świetny gitarzysta, równie dobry wokalista (charakterystyczny lekko zdarty głos) no i ta łatwość w komponowaniu naprawdę chwytliwych melodii. Tylko mam wrażenie, że od jakiegoś czasu nie rozwija tych swoich zdolności w satysfakcjonujący sposób.

Anthony Gomes jest wręcz modelowym przedstawicielem dość szerokiego nurtu wykonawców dla których blues jest z pewnością punktem wyjścia, że tak powiem bazą, ale w swojej twórczości wychodzą bardzo daleko poza jego granice, najczęściej w kierunku rocka. Czasem ten blues jest wręcz w homeopatycznych dawkach, ale nie mam zamiaru zastanawiać się czy to aby jest jeszcze blues czy już nie. Inni przedstawiciele podobnego podejścia do współczesnego blues-rocka (a może raczej rock-bluesa) to choćby Kenny Wayne Shepherd, Joe Bonamassa, Eric Sardinas i całkiem spora grupa wykonawców skupionych wokół wytwórni Ruf Records.

Podsumowując – dla tych wszystkich którzy nie znają Anthony Gomesa płyta „Up 2 Zero” jest z pewnością dobrą okazją aby go poznać, dla pozostałych – niestety, nic nowego.

 

Robert Trusiak