Robert Cray Band powracają w 2012 roku genialną płytą Nothing But Love. Od 28 sierpnia to jego specjalnie sygnowany fender znów rozgrzewa serca milionów fanów bluesa na całym świecie.
Krążek rozpoczyna idealnie napisana piosenka „(Won't Be) Coming Home”. Rewelacyjnie pełne brzmienie wyprodukowane przez Kevina Shirleya, odpowiedzialnego za brzmienie Aerosmith, The Black Crowes i Joe Bonamassy nie pozostawia złudzeń. Panowie celują w Grammy. Przy minimum wysiłku, piosenka może znaleźć się na każdej playliście, a czyste brzmienie solówek Craya dodaje tylko smaku temu idealnie przyrządzonemu daniu.
„Worry” rozpoczyna lekko latynoski rytm, jaki znamy choćby z największych hitów Santany. Wszak warto pamiętać, że to właśnie hiszpański jest najpopularniejszym językiem obu Ameryk. W piosence mamy świetne chórki, kilka szczypt piana, oczywiście bongosy i inne przeszkadzajki. Ale najważniejszy jest sam Cray – śpiewa z iście latynoskim ogniem, nie oszczędza gardła i jest niezwykle przekonujący. No i słychać tu, że na gitarze, bez zbędnych bajerów, potrafi zagrać prawdziwie bluesowe nutki.
Bardzo bogato Shirley zaaranżował „ I’ll Always Remember You”. Najpierw orgia dęciaków, a potem pomrukujący riff tenorów – fantastyczny kontrapunkt i przepyszne zawiązanie historii. Cray śpiewa lekko w manierze Claptona, a i całe brzmienie sprawia wrażenie można by rzec – rozbielonego. Kompozycja kołysze niesamowicie, jest w niej mnóstwo swingu – nie można nie słuchać jej bez zachwytu. I znów Cray nie żałuje słuchaczom swoich solowych popisów. O to chodziło.
Bardziej standardowym, niemal rock and rollowym utworem jest „Side Dish”. To pierwsza autorska piosenka na „Nothing But Love”. Producent do wokalu dołożył nieco pogłosu, mamy walenie w pianino i wyklaskiwany rytm. Ojcowie rock’n’rolla mogą być dumni z takiego wnuka. Zwłaszcza, że tym razem przesterowuje nieco swoją gitarę w solówce i dokłada do pieca tłustym brzmieniem i rozkosznym gaworzeniem na sześciu strunach.
Bardzo wakacyjnie brzmi „Memo”. To kolejna piosenka oparta o bluesowe schematy, ale bogatszej harmonii. Tym razem tło budują hammondy, cały zespół wspomaga Craya w chórkach, ale kiedy od niechcenia trąca struny, wiadomo, że nie ma żartów. Ten facet nawet śpiewając błahe piosenki ma niebywały styl. No i właśnie z „Memo” pochodzi cytat „nothing but love”.
Jeśli kochacie molowe bluesidła w klimacie „Still Got The Blues” Robert Cray bierze na warsztat „Bues GetOff My Shoulder”. Znów przebogata aranżacja z sekcją dętą, która korzysta z basowo buczących saksów. Cray śpiewa jak natchniony, fantastycznie wykorzystuje grubsze struny w gitarze, a całość stanowi niemal mini bluesową elegię.
„Fix This” to następna piosenka podpisana wyłącznie przez Craya. Tym razem utrzymana jakby w rytmie calypso. I znów w jakiś niezwykły sposób, utwór kojarzy się z wakacjami. Może dlatego, że Cray momentami traktuje swojego fendera jak gitarę hawajską?
I wreszcie piosenka, którą Cray z miejsca przejdzie do panteonu bluesowych kompozytorów. To niemal dziewięciominutowe „I'm Done Cryin”. W autorskiej kompozycji opowiada o człowieku, który traci pracę, dom, ale nie traci godności – nadal pozostaje człowiekiem. Może tylko Kevin Shirley przesadził z patosem w aranżacji każąc Jimowi Pugh grać na klawiszach brzmiących jak smyczki, kiedy wystarczyłyby hammondy i prawdziwa sekcja smyczkowa, której producent chyba nie poskąpił. Tak czy inaczej – Grammy chyba mają panowie w kieszeni. A już mówiące niemal ludzkim głosem solo gitary naszą tezę zdaje się potwierdzać.
„Great Big Old House” to piosenka o blaskach i cieniach małżeństwa i rozstania. Trzeba przyznać, że Robert Cray ma talent do pisania ciekawych historii. Muzycznie to kompozycja, która ma w w sobie odrobinę soulu i nie mniej southernowego bujania. Ciepłe hammondy pomagają kołysać się w rytm fantastycznej aranżacji z gitarowymi pasażami wspierającymi zwrotkę, świetnymi partami pianina i ogromną rozpiętością dynamiczną tej pieśni.
Kompozytorski show Craya trwa. „Sadder Days” zaczyna od pięknie brzmiącego fendera. Lekko przytłumiona barwa uwypukla środkowe rejestry i nadaje solowym nutom ciepła. I znów to bardziej piosenka folk bluesowa, niż blues. Ale właśnie dlatego Robert Cray może trafić do niemal każdego wrażliwego fana muzyki, nie tylko bluesa. Aranżacja oparta o piękne chórki i mocne akordy fortepianu wzmacnia przekaz nie za wesołej historii. A i głos gitarzysty przeszywa głośniki jak u najlepszych soulowych pieśniarzy.
Krążek kończy funkowy hit „You Belong to Me”. Zespół pulsuje w idealnym tempie, a Cray na żywo brzmi tak samo dobrze jak pod czujnym uchem producenta. 32. Rawa Blues Festival będzie należał do niego.
„Nothing But Love” to płyta, którą znać wypada, ba, śmiało można ją wręczyć nawet w prezencie. Może tylko bluesowi ortodoksi będą się krzywić. Osoby, które kochają prawdziwą muzykę nie wyjmą jej z odtwarzacza przez kilka dobrych dni, a może i tygodni.