Arek Zawiliński gra znacznie dłużej niż nam się wydaje. I od zawsze jest artystą wyjątkowym. Po pięknym i różnorodnym albumie „Blues dziewięciu” powraca płytą, która powala od pierwszych taktów. To „Żelazna”
„Wszystko musi musi cierpieć”, a Zawiliński wie, że wciąż brakuje odpowiedzi „dlaczego?”. Takie motto przyświecało chyba pisaniu tekstu do pieśni „Według Boba D.” Jego gitara dobro brzmi świetnie, Roman Ziobro punktuje razy kontrabasem, wspierany przez Grzegorza Zawilińskiego na bębnach, a całość ubarwia harmonijka Macieja Kurowskiego. Słychać, że zespół czyje rytm i chce wspólnie muzykować. Zwłaszcza, że ten utwór ma cokolwiek transowy klimat. I wciąga jak najbardziej zdradliwe bagno.
Bliższy estetyce country jest „Nie pamiętam”. Frazy harmonijki dopowiadają niezwykle osobisty tekst lidera, a on sam gra ze slidem i przede wszystkim według najlepszych folk-bluesowych wzorców – opowiada nieoczywistą historię outsidera. Żeby było zabawniej – riff harmonijki jest bardzo przebojowy. W normalnych czasach ta piosenka trafiłaby na singiel.
Zawiliński zadbał, by krążek miał różnorodne brzmienie. W piosence „Mijam” Roman Ziobro gra na folkowo brzmiących skrzypcach sam Arek śpiewa „trzeba mi dalej mijać, by nie zostać miniętym”. Dobra rada na szalone czasy.
Pełnym dynamiki i brzmienia tarki jest utwór „U nas na południu”. Wzorowany na bluesach Roberta Johnsona, z podkręconym tempem wciąga. Ba – wręcz będąc na koncercie w dobrym klubie nogi same ruszyły by w tany. Zawiliński w tekście balansuje pomiędzy opowieścią z Dzikiego Zachodu a mruganiem okiem w stronę Bieszczad. Z jednej strony są wisielcy, a z drugiej przypomina, ze „wilcza to kraina”. Panie spraw, bym kiedyś wrócił w Bieszczady.
Niemal elektrycznie brzmi „Plan Jakuba Drwala”. Świetny, stricte bluesowy riff, towarzyszy work songowi ze smalcem i herbatą ze słoika w treści. Krążek produkował i masterował Przemysław Barbarski i można rzec, ze trafił w dziesiątkę.
Bohaterami opowieści Zawilińskiego są często osoby znane tylko niektórym. Ale na tym właśnie polega rola artysty. Utrwalić to, co odchodzi. Zapisać w dźwiękach i słowach sprawy warte zachowania w pamięci. I taki jest folk-bluesowy song „Ostatnie upomnienie Olbrata”. To tylko dobro, głos i harmonijka. I słowa osobiste a zarazem uniwersalne.
Zawiliński wraca do klimatów Johnsona, miksuje je z country i daje słuchaczom piosenkę „Z rozpędu”. Znów wyrazisty riff harmonijki i szybkie tempo wręcz każą włączyć tę piosenkę do setlisty kierowców, którzy kochają nietuzinkowe country, ale ii fanów southern rocka. A w słowach mamy i wielką obwodnicę bieszczadzką i apoteozę drogi jako sposobu na życie. A może coś zupełnie innego. W dodatku w aranżacji oprócz zmian rytmu tym razem partie solową gra też i kontrabas.
Od gitary rezofonicznej traktowanej z pietyzmem rozpoczyna się piosenka „Na skróty”. I znów pierwsze słowa wciskają w fotel. Ten facet śpiewa chyba właśnie do nas. Do każdego z osobna, byle miał więcej niż dwie szare komórki nie zalane tanim piwem. „Trochę obelg, jakieś pochwały” zaczyna bard, a piosenka z nostalgicznego brzmienia, które może kojarzyć się i z Nebraską Bruce Springsteena znów zdąża w stronę country. Piękne harmonie i przestrzeń, która pozwala odczuć, czym jest wolność.
Ciekawe, czy autor zauważył, że zarówno „Na skróty” , jaki „Żegnaj laleczko” to także tytuły filmów. W tym pożegnaniu archaiczny blues miesza się z prawdziwym miejskim folkiem. A Zawiliński przestrzega byłą kochankę „nie szukaj mnie w prasie”. I znów brawurową partię gra Roman Ziobro na kontrabasie. Wydawca poskąpił informacji na niskobudżetowej okładce, ale ma się wrażenie, ze zespół nagrywał na setkę – swinguje i porywa.
„Gwóźdź i sznur” to znów uczta dla wielbicieli akustycznego country bluesa. Następna opowieść o końcu miłości jest tak plastyczna, jak dobra czarno-biała fotografia z okładek płyt z lat 60. Kiedy biali młodzieńcy odkrywali światu folk. A że Zawiliński młodzieńcem już nie jest, to i umie połączyć lata doświadczeń z artystyczną celnością i muzycznym smakiem.
Krążek kończą bardziej psychodeliczne klimaty zarówno muzycznie, jak i tekstowo. „Zaplątane w druty kolczaste gwiazdy” to równie dobrze może być ocena całej polskiej sceny muzycznej. Spętanej wzajemnymi układami, marnej, niesłownej, często niedouczonej za to pazernej na marny grosz. I jak tu nie szanować Zawilińskiego?
Tak też brzmi „Wędrowiec”. Z jednej strony to dobro z pogłosem i harmonijka, a z drugiej tekst – bardzo współczesny i poetycki zarazem. Tak bard żegna się ze słuchaczami.
Arek Zawiliński to klasa sama dla siebie. Autor skończony, pełen doświadczeń, przesiąknięty w równym stopniu poezją co prozą. Zna niejeden dobry folkowy tekst, niejedną melodię i umie z takich światowych cegiełek zbudować solidną budowlę na wskroś polską, bieszczadzką, a jednak uniwersalną. A to sztuka.