Niewielu jest żyjących bluesmanów, których bez zbędnej przesady i patosu można określić mianem gigant. Do takich postaci z całą pewnością należy James Cotton. Mistrz chicagowskiego bluesa wydał właśnie swoją kolejną płytę zatytułowaną właśnie „Giant”. Po latach powrócił pod skrzydła wielce zasłużonej dla popularyzacji bluesa wytwórni Alligator Records. Na prawie 50 minut grania składa się dwanaście utworów w tym cztery, których autorem lub współautorem jest Cotton, reszta to covery.
Płytę otwiera kompozycja Nicka Gravenitesa "Buried Alive In The Blues" napisana kiedyś specjalnie dla Janis Joplin (ukazała się na płycie „Pearl” ale w wersji instrumentalnej). Doniesienia o problemach zdrowotnych Cottona napawały niepokojem i rodziły pytania czy aby mistrz podoła trudom występów na żywo lub też czy będzie w stanie nagrywać interesujące płyty i czarować słuchaczy grą na harmonijce.
Mocny początek w postaci żywego i ognistego boogie rozwiewa wszelkie wątpliwości. Harmonijka brzmi jak za starych dobrych czasów. Kolejny utwór to kompozycja Cottona napisana przy współudziale wokalisty i gitarzysty Slama Allena. Jest to dość typowy dla twórczości Cottona utwór z mocnym funkowym tłem.
W podobnym klimacie utrzymana jest też kolejna pozycja na płycie, chociaż tym razem jest to kompozycja Muddyego Watersa. Następny utwór pochodzi również z jego bogatego dorobku. „Sad Sad Day”, bo o nim mowa, od pierwszego dźwięku gitary slide nieodmiennie przypomina najlepsze dokonania zespołów Muddy Waters.
Klasyczne chicagowskie granie spod znaku mistrza. Przez kilkanaście lat był Cotton członkiem zespołu Muddyego Watersa stąd ten utwór i to w takiej klasycznej aranżacji można potraktować jako swego rodzaju hołd.
Kolejna kompozycja duetu Cotton-Allen niestety bardzo podobna do tego poprzedniego ich wspólnego dzieła. Potem „How Blue Can You Get?„ klasyczny molowy bluesior ozdobiony m.in. zgrabną solówką na basie w wykonaniu Noela Neala.
Zmiana nastroju i tempa, bo oto słyszymy ogniście skoczne instrumentalne boogie będące kolejnym popisem umiejętności i formy Cottona. Kolejna zmiana klimatu – tym razem czas na spokojną bluesową balladę zaśpiewaną słodkim głosem w stylistyce wczesnych lat sześćdziesiątych.
Następne boogie tym razem to kompozycja Muddyego Watersa „Going Down Main Street” ze świetnymi solówkami obu gitarzystów. Zmiana tempa i nastroju – „That's All Right” Jimmyego Rodgersa to klasyczny spokojny blues z kolejną piękną solówką w wykonaniu Slama Allena. Wraca lekko funkujące granie w utworze „Let Yourself Go”. Płytę zamyka instrumentalna kompozycja Cottona „Blues for Koko”. Już sam tytuł jasno wskazuje, że jest to muzyczny hołd złożony Królowej Bluesa – Koko Taylor.
Cieszy, że 75-letni weteran bluesa jest w dobrej dyspozycji fizycznej i artystycznej. W każdym utworze gra harmonijkowe solo z dużą dynamiką i intensywnością. Harmonijka brzmi swoim czystym, klarownym tonem bez zbędnych upiększeń i przesteru. Duże słowa uznania należą się obu gitarzystom a są to Slam Allen i Tom Holland. Obaj panowie są dobrze rozpoznawalni bo po pierwsze grają w osobnych kanałach a po drugie stosują odmienne techniki i gitarowe brzmienia. Grający w lewym kanale - Slam Allen to brzmienie zdecydowanie współczesne, mocna, soczysta gitara, czasem może i w prawie rockowej stylistyce. Natomiast grający w prawym kanale Tom Holland to zdecydowanie oldscholowe klimaty, ciepłe i czyste brzmienie gitary w tym również popis gry techniką slide w utworze „Sad Sad Day”.
No cóż, płyta ma też i swoje wady. Po pierwsze kompozycje spółki Cotton-Allen. Nie są niestety specjalnie ciekawe, dość podobne do siebie i sprawiają wrażenie jakby były swego rodzaju „wypełniaczami”. Na szczęście to tylko dwa utwory. Po drugie wokal. James Cotton po operacji krtani zaprzestał już śpiewania. Zdecydowaną większość partii wokalnych wykonuje grający również na gitarze Slam Allen (tylko w „Sad Sad Day” słyszymy w tej roli drugiego gitarzystę Toma Hollanda). Główny wokalista ma całkiem niezły głos ale interpretacja pozostawia sporo do życzenia. Bardzo często jego śpiew brzmi zbyt monotonnie bez emocji i dynamiki. Wypada to dość blado zwłaszcza kiedy ma się w pamięci pełen emocji wokal Jamesa Cotttona gdy był w pełni wokalnych sił.
Pomimo kilku minusów płytę należy zaliczyć do grona tych udanych i bez wstydu postawić na półce obok innych, wspaniałych wydawnictw jakie wyszły spod ręki mistrza Jamesa Cottona – giganta bluesa.
Robert Trusiak