Etta Britt w 2012 roku nagrała swój debiut. „Out Of The Shadows” przynosi świetną porcję bluesa zmieszanego z soulem i odrobiną country. Co ciekawe – wokalistka debiutuje mając, bagatela, 56 lat.
Wcześniej przez niemal 30 lat występowała w Nashville a w studiu wspierała tak różnych artystów jak Engelbert Humperdinck czy REO Speedwagon. I wreszcie nagrała własny album.
„Dog Wants In” otwierający album przedstawia Ettę jako kobietę obdarzoną niskim, mocnym i zmysłowym głosem, która świetnie radzi sobie w towarzystwie gitar elektrycznych, mocnego walenia w bębny i umie wykorzystać niemal gospelowe chórki. Świetny, narastający w potężnym brzmieniu z każdą chwilą utwór.
Drugi na płycie – „High” to prawdopodobnie ukłon w stronę stacji radiowych. Jest w nim odrobina z ballad TinyTurner, dęciaki w aranżu i mnóstwo emocji. W refrenie mamy już klasyczne soulowe rozwiązania harmoniczne. OK – znamy to od kilkudziesięciu lat, ale to po prostu działa. A Britt przekonuje swoim głosem i po prostu śpiewa przebój.
„The Chokin’ Kind” to cover, którego zaśpiewania nie powstydziłaby się sama Janis Joplin. Według amerykańskiej krytyki to piosenka mająca korzenie country, ale daj nam Boże takie country. Wspaniałe chórki, gospelowa aranżacja, stosowne do tego organy i ta niezwykła pasja w głosie. Aż strach pomyśleć, jakie wrażenie ten utwór może robić na koncercie. Etta Britt wkłada w niego całą duszę.
„Leap Of Faith”, najbardziej bluesowo brzmiący utwór na krążku, Britt nagrała z gościnnym udziałem Delberta McClintona. Dęciaki punktują frazy a obydwoje ze swobodą śpiewają frazy, jakby prowadzili niewymuszony dialog. Mistrzostwo. Płytę wyprodukował zresztą jej mąż Bob – znakomity gitarzysta sesyjny.
Do „In The Tears” dołożył w aranżacji smyczki . Piosenka ociera się o pop, ale któraż z wokalistek ma tak przejmujący, a zarazem dojrzały głos? Jest w niej też duch country, podobny do tego, jaki z zupełnie inną pasją przybliżają nam inne mistrzynie tego stylu.
„I Believe” to ciepłe, soulowo-jazzowe brzmienie. Tak kiedyś komponowali Steely Dan, tyle że nie mieli w składzie pani Britt. W refrenie odzywają się wyjęte niemal żywcem z serca Harlemu chórki. Znakomity utwór na długą podróż autem przez Polskę.
Za to „Quiet House” rozpoczynający się dźwięczącymi akordami fortepianu wprowadza słuchaczy w nastrój świąt. Nad piosenką unosi się zapach parzonej kawy, a sama artystka przyznaje że w uszach brzmią jej przejmujące słowa i melodie. Kiedy w refrenie rozdzierająco śpiewa o samotności w cichym domu – trudno nie poddać się nastrojowi.
Chyba dobrze, że później rozbrzmiewają niemal funkowe rytmy zmieszane z soulowym groovem. „The Long Haul” to następny utwór, zaaranżowany w bardzo wyrazisty sposób. Tym razem w chórkach towarzyszą wokalistce wyłącznie męskie głosy.
„Make It Fast” to ukłon w stronę świata country, ale oczywiście z soul-bluesowym feelingiem. Etta Britt ma szczęście do śpiewania melodii, które w jakiś sposób wydają się dobrze znane, a jednak w jej interpretacjach nabierają szlachetności i przede wszystkim – nie trącą myszką.
Podobnie w „Fallin’”. Jakie trzeba mieć szczęście, żeby urodzić się z głosem tak dramatycznym. No i chyba nie mniejsze do świetnego męża – to kolejna genialnie zaaranżowana piosenka. Instrumenty grają oszczędnie, męskie chórki podsycają napięcie, a Etta śpiewa i śpiewa.
Niemal klasyczny soul z wczesnych lat 60. to kompozycja „The Bigger The Love (The Harder The Fall)”. Potężnie brzmiące riffy dęciaków, prosty rytm I melodia, którą bezbłędnie intonuje Etta aż do soulowego, pełnego przestrzeni i oddechu refrenu. Na koncercie nikt chyba nie ustoi w miejscu. Ta melodia ukołysze nawet kilkusetletnie sekwoje.
„She’s Eighteen” to bardzo osobista ballada o czasie, kiedy pełnoletnie córki opuszczają domy rodziców. Znów są smyczki a Etta wspomina swoje życie od narodzin córki, które całkowicie zmieniły jej życie po chwile, kiedy nie będąc jeszcze dorosłą, ale pełnoletnią wyprowadza się. I jak każda matka – nie daje tego po sobie poznać, ale cierpi. Piękne i osobiste zakończenie krążka.
Etta Britt to dojrzała wokalistka, która dokładnie wie co i jak zaśpiewać. Jej mąż zadbał, by krążek zabrzmiał perfekcyjnie i różnorodnie. Może to nie jest blues z Chicago ani z Teksasu, ale takiego głosu przegapić nie wolno.