Colin Linden to kanadyjski bluesman, działający od trzech dekad. W 2010 roku w Douglas Corner Cafe w Nashville razem z zespołem zarejestrował koncert na wydaną w 2012 roku płytę „Still Live”.
Krążek rozpoczyna po części akustyczna wersja autorskiej piosenki Lindena „Big Mouth”. Sprawnie brzmiący zespół idealnie tworzy tło ekspresyjnemu i nieco przydymionemu głosowi Lindena. To tylko trzy osoby, ale kiedy słyszymy świetna partię slide, nie ma wątpliwości, że każdy zna swoje miejsce.
Na krążku jest tylko jeden cover. „WHo’s Been Talking” Howlin’ Wolfa grał i Willie Dixon. Ale Kanadyjczyk na płycie sam przyznaje, że w bluesie zakochał się już jako 11-latek, właśnie po koncercie Wolfa. Tu już słychać mistrzowskie organy legendy southernowych klawiszy – Spoonera Oldhama. No i Linden znów idealnie gra slide.
Bardziej soulowe inklinacje słychać w piosence „Between The Darkness And The Light Of Day”. Colin Linden brzmi idealnie, śpiewa piękne słowa, a momentami jego interpretacje mogą przypominać lirycznego Jaggera. Broń Boże, nikogo nie naśladuje – nie musi.
W „Smoke ‘Em All” grając techniką fingerpicking oddaje hołd swemu przyjacielowi, pianiście Richardowi Bellowi.
„Sugar Mine” zdają się przypominać dźwięki Ry Coodera, jakie możemy pamiętać choćby z sławnego filmu „Paris, Texas”. Jest nostagia, wielkie przestrzenie, a wszystko to wyczarowane z elektrycznej gitary z pogłosem w niewielkim wszak lokalu i tylko z niewielkim udziałem pozostałych muzyków, którzy odzywają się w kulminacji pieśni.
Za to „Remedy” to powrót do skocznego, klubowego grania w klimacie rhythm and bluesa. Natomiast w piosence „John Lennon in New Orlean” Linden pożycza kilka słów z tekstów Lennona i ciekawie sytuuje miejsce podmiotu lirycznego. Ale to akurat mało bluesowa rzecz, natomiast bardzo dobra do tańca w parach.
Na szczęście po tej knajpianej pościelówie zespół wraca do akustycznego bluesa. „From the Water” to następny świetnie napisany utwór, w którym głos Lindena idealnie współbrzmi z gitarą akustyczną. Można w nim też dopatrzeć się śladów bluegrassu, ale bliższy jest jednak bluesowi.
„Dark Night of the Soul” to następny przepięknie zaśpiewany utwór bliski tytułowemu soulowi. Linden śpiewa niezwykle emocjonalnie, prezentując wyjątkowe uczucie w głosie. Właściwie są tylko on i jego gitara. Magiczny moment tego koncertu.
W „Too Late To Holler” zespół powraca do białego bluesa. Brzmi dość ciężko, silnemu basowi towarzyszą niemal rockowe organy, a swingujący rytm przypomina zelektryfikowane Chicago. Naprawdę – Colin ma wiele twarzy i bez problemu gra na elektrycznej gitarze porywające solo slide.
Linden mierzy się też z komponowaniem bliskim gospel. W piosence „Sinking Down Slow” znów wznosi się na wyżyny wokalistyki, a w dodatku nie wypuszcza z rąk swojej gitary i gra następne popisowe, kto wie czy nie najlepsze na płycie, solo slidem.
Materiał koncertu w Nashville kończy shufflepodobny „I Give Up”. Zagrany z rockowym biglem blues zostawia słuchacza w dobrym nastroju i z dużą porcją energii.
Colin Linden gra już 30 lat, ale nie musi być wszystkim znany. Jeśli ktoś chciałby poznać jeszcze jednego fascynującego wokalistę, gitarzystę i autora świetnych piosenek, śmiało może zacząć swoją przygodę od „Still Live”.