20 album sygnowany nazwiskiem Eric Clapton nie przynosi zbyt wielu wrażeń. „Old Sock” to 10, czasem zaskakujących, coverów i dwie oryginalne kompozycje. I bardzo mało bluesa.
Płytę rozpoczyna zamieniona w beztroskie reggae „Further On Down the Road” samego Taj Mahala. Panienki podśpiewują w chórkach, gdzieś tam zabrzmi harmonijka kompozytora, jest miło i beztrosko. I bez wątpienia każde radio formatu „złote przeboje” może tę piosenkę łyknąć. Slidem gra dobrze znany z średnio udanych koncertów w Polsce Doyle Bramhall II.
„Angel” J.J. Cale to kolejna piosenka tego niezwykłego muzyka, po którą w swej karierze sięga Clapton. Lekka, wręcz unosi się nad ziemią. Oczywiście sam Cale też pojawia się w nagraniu i znów w tle podśpiewują panny. Radiowo i bezrefleksyjnie.
Muzycznie płyta jest wypieszczona do radiostacji goldies, a sam głos Claptona naprawdę brzmi wyśmienicie. Wystarczy posłuchać jak interpretuje „The Folks Who Live on the Hill”. W swningowaniu nie przeszkadzają ani wspomniane panienki ani smyczki. Standard spółki Oscar Hammerstein II / Jerome Kern jest wyśmienity, szkoda tylko, że tak mało w nim akustycznej gitary i akordeonu, które nadają piosence lekkość i paryski sznyt.
Odrobinę pazura w gardle pokazuje dawny Slowhand w piosence „Gota Get Over”. Podpisali ją członkowie zespołu z Bramhallem na czele i to rhythm and bluesowa kompozycja, jaką pewnie z przyjemnością zaśpiewałby i Joe Cocker i wracający w wielkim stylu Eric Burdon. No i tu wreszcie słychać gitary elektryczne, slide, wah wah. Clapton na chwilę wziął się do roboty, za którą kochamy go od lat. I jak to wszystko świetnie brzmi.
Peter Tosh, jeden z największych mistrzów jamajskiego buntu pewnie zdziwiłby się słysząc cokolwiek pościelową wersję „Till Your Well Runs Dry”.
Za to kiedy bierze się za stareńki swing „All of Me” na basie gra i śpiewa razem z nim sir Paul Mc Cartney. A że Paul mimo nieco bardziej zaawansowanego wieku, wciąż zadziwia energią i tu jest podobnie. W dodatku mamy świetne piano a i sama piosenka w swingującym tempie dodaje energii. Gdybyż tak na Narodowym Clapton wspomógł McCartneya, to dopiero byłoby coś…
Countrowe „Born To Lose” z gitarą hawajską jest oczywiście świetnie wyprodukowane, ale nie wzbudza większych emocji.
Za to zdecydowanie kontrowersyjnie brzmi sławne „Still Got The Blues”. Eric Clapton rozpoczyna utwór od zagrywek na gitarze akustycznej, a potem głównie śpiewa z towarzystwem swingującej sekcji i fortepianu. Później dochodzą organy i dramatyczne smyczki. Piosenka wlecze się przez cztery i pół minuty, by wreszcie pojawiła się partia gitary elektrycznej. Ale jest… letnio.
„Goodnight Irene” skomponował Leadbelly i też pewnie nie wiedział, że trafi ze swoją piosenką do kowbojskiego salonu, gdzie pojawią się nawet nastrojone skrzypce.
Także „Your One and Only Man” to Otis Redding w wersji reggae. Czyżby Clapton celował, że w wakacje 2013 jego krążek zdobędzie największe powodzenie? Piosenkę ożywia świetna partia harmonijki.
„Every Little Thing” Bramhall i spółka napisali Claptonowi trochę w klimacie „Presence of the Lord” i wielu podobnych osadzonych w gospelu pieśni. Ale szczęście nie trwa zbyt długo, refren jest – tak zgadliście – w rytmie reggae.
Płytę kończy „Our Love Is Here To Stay” braci Gershwinów. Swingująca piosenka, z pięknym tekstem, zaśpiewana z fortepianem i gitarą hawajską.
Fani gitarowych szaleństw, porzućcie nadzieję. Eric Clapton i „Old Sock” to elegancko skrojona porcja piosenek, które równie dobrze zabrzmią wśród złotych przebojów, w drogim sklepie z eleganckimi ciuchami, a nawet na plaży. I tylko odrobina ognia tli się w „Gotta Get Over”.