James Cotton ma zaledwie 69 lat I właśnie wydaje kolejny krążek. Na albumie „Cotton Mouth Man” śpiewają i grają z harmonijkarzem Gregg Allman, Joe Bonamassa, Ruthie Foster, Warren Haynes, Delbert McClinton i Keb Mo.
Krążek rozpoczyna smakowity utwór tytułowy w rytmie rockowego boogie. W roli głównego bohatera objawia się Joe Bonamassa, ale kiedy słyszy się z jaką energią Cotton dmucha w stroiki, nawet najbardziej stylowe solo jest tylko pretekstem do dialogu harmonijki. Zredukowane do minimum brzmienie pozwala wsłuchać się w oddech mistrza i stanowi esencję bluesowego współgrania.
Następna piosenka to ukłon w stronę niekończących się podróży pociągiem aż do krańców Mississippi. W „Midnight Train” gościnnie pojawia się Gregg Allman. Ale nie ma zmiłuj, nie mija 90 sekund i już Cotton szaleje na harmonijce.
Kolejny gość na krążku paradoksalnie także pozwala przenieść się w odległe czasy dawnego bluesa. Głebokim głosem, korzystając z podkładu brzmiącego honky tonk piano,”Mississippi Mud” śpiewa Keb Mo. Blues ciągnie się nieśpiesznie jak długi dzień na spalonym Słońcem polu bawełny, dudni bas, a Cotton rezygnuje z przesteru i wchodzi z solem w wyższe rejestry.
Fantastyczny chicagowski riff i piano stanowią twardą podstawę „He Was There”. Tu po raz kolejny James Cotton objawia swoją wyobraźnię harmonijkarza. Od niskich, zmutowanych brzmień swobodnie przechodzi do najwyższych brzmienień, a wtóruje mu wyborne piano. To zdecydowanie jeden z najżywszych i najbardziej klasycznych harmonijkowych utworów tej płyty.
Warren Hayes objawił się w „Something For Me”. Wibrujący, jednostajny ton gitary, stanowi podstawę intra utworu, na którym gdzieś w tle pobrzmiewa zmutowany głos i odpowiadająca mu harmonijka. Ale za chwilę kompozycja zmienia się w mocny shuffle, Hayes śpiewa riffy unisono i oczywiście przejmująco wyje slidem. Pyszność dorównująca klasykowi „Help Me”, tyle że z atomowa energią Hayesa. W normalnym świecie ten utwór jak lodołamacz wdzierałby się na listy przebojów.
Czy może być na tej płycie jeszcze piękniej? Ano może. Bo wolnego, molowego bluesa w absolutnie rozdzierający sposób śpiewa Ruthie Foster. Jej „Wrapped Around My Heart” ozdobione jest klasycznymi organami Hammonda, które wchodzą w dialog z podciąganymi responsami gitary elektrycznej. A Cotton, jak na mistrza przystało, swoje solo zaczyna od przejmujących, długich dźwięków, by po chwili strzelać seriami ozdobników i dosłownie deptać gardło kaskadą dźwięków. Genialne wykonanie ze wspaniałą Ruthie Foster. Amen.
„Saint On Sunday” to szybki chicagowski blues, rozładowujący wyniesioną na szczyty emocji atmosferę. Ale bez obaw – Cotton gra kolejne solo na najwyższych obrotach. W zwrotkach pomrukuje tylko akordami, ale już w refrenie fantastycznie dopowiada frazy
Niec wolniejsze tempo ma „Hard Sometimes”, gdzie pojawia się Delbert Mc Clinton. Po raz kolejny mamy do czynienia z prawdziwą szkołą bluesowej harmonijki. Cotton fantastycznie punktuje frazy wokalisty, wspierany przez pianino. Niby nic, a działa, szczególnie kiedy 69-letni James korzystając z kilku nut gra hipnotyczne solo.
W tanecznym klimacie utrzymany jest z kolei „Young Bold Women”, ale bez obaw. W refrenie przechodzi w rasowe shuffle, mruczą organy, a w solówce znów Cotton udowadnia, że mniej dźwięków nie znaczy gorzej.
W klimacie leniwego boogie utrzymany jest „Bird Nest On The Ground”. To właściwie jedyny cover na krążku wypełnionym fantastycznym autorskim materiałem Cottona i producenta płyty, a zarazem perkusisty Toma Hambridge.
Fantastycznym walkingiem kontrabasu rozpoczyna się niepokojący „Wasn’t My Time To Go” zaśpiewany zmysłowym, ciemnym głosem Keb Mo. Szlachetny minimalizm, eksponujący głos czarnoskórego wokalisty jest tu zaletą producenta, a sam Cotton zaskakuje grając solo w najwyższych rejestrach z czujnie odpowiadającym mu pełnymi ozdobników frazami pianinem. Takie kołysanie mogłoby trwać w nieskończoność.
„Blues Is Good For You” to najlepsza kwintesencja tego krążka. Tym razem włącza się odrobina funkowych rytmów, szaleństwom harmonijki towarzyszy piano fendera i aż chce się usłyszeć taki utwór w wersji koncertowej. To dopiero musi być czad.
Album kończy zagrana na akustycznej gitarze ze slide „Bonnie Blue”. Zaśpiewana schrypniętym głosem, brzmi jak klasyczny utwór z Delty.
James Cotton u progi siedemdziesiątki gra i komponuje, jakby blues był jego całym życiem. Z pasją, z szacunkiem do tradycji, ale bez nachalnego powtarzania ogranych patentów. Bo to jest jego życie. I podarował je swoim fanom. Murowany kandydat do Grammy.