Jesse Dee urodził się w 1980 roku, a w 2013 wydał swój drugi krążek, zaś pierwszy dla Alligator Records. Bluesa tam nie uświadczysz, ale „On My Mind/In My Heart” to czystej wody blue eyed soul.
Bo Jesse Dee choć biały i z arystokratycznego Bostonu, to śpiewa jak oddany sprawie czarny krzykacz. Wspierają go świetni muzycy, a piosenki brzmią jakby urodziły się 20 lat przed narodzinami wokalisty.
Choćby tytułowa „On My Mind, In My Heart”. Harry Belafonte? Jakieś reggae buja melodią, a Jesse śpiewa z niebywałą pasją łącząc w sobie tradycję wspartą uroczą sekcją dętą, kalimbą, solówką saksofonu i klimatem wiecznej zabawy na plaży.
„No Matter Where I Am” brzmi niezwykle rasowo, gitara nieco funkuje, a hammondy szumią wraz z sekcją rytmiczną. Oczywiście są chórki, a genialny bridge pozwala bezboleśnie wylądować w następnej zwrotce. I ta pasja 33 latka.
Tempo odrobinę zwalnia a Jesse Dee śpiewa „Fussin’ And Fightin’”. Jedni usłyszą w nim następcę Otisa Reddinga, inni niemniejszy żar, jaki miał w sobie… Bob Marley. Wszak reggae – to dla wielu taki karaibski blues. A Dee umie z przebojowych nut wycisnąć wszystko, co się da.
„I Won’t Forget About You” z wyraźnymi riffami dęciaków bliskie jest szlachetnemu rhythm and bluesowi, jaki ożywili filmowcy w Blues Brothers. Wszystko brzmi perfekcyjnie, nie ma tu ani jednej nietrafionej nuty, a ponieważ nie widzimy twarzy artysty, wciąż ma się wrażenie, że jego skóra ma zupełnie inny kolor. I do tego porywająca partia trąbki, która jeszcze dodaje wigoru piosence.
„Tell Me (Before It’s Too Late)” to następny ukłon w stronę lat 60. I jedna z najładniejszych piosenek albumu. Może dlatego, że nieco spokojniejsza, ale nie pozbawiona wyraźnie akcentowanego przez gitarę rytmu. I z tym zaśpiewem, bliskim uchu fanów nie tylko soulu, ale i reggae. Do tego ciekawe solo, zrealizowane z gigantycznym pogłosem w opozycji do delikatnych fraz wokalisty.
Do przeboiku "From the Start", jak z szafy grającej z roku 1961, Jesse Dee zaprosił Rachael Price. Trzeba być w ciężkiej żałobie, by nie poderwać się do tańca przy piosence nagranej jakby przez Phila Spectora dla jakichś Ronettes.
W połowie płyty można złapać się za głowę. Gdzie tu jest blues? A jednak Bruce Iglauer wiedział co robi. Od piosenek w typie „The Only Remedy” trudno się oderwać. Bo też i mogą być remedium na niejedno zmartwienie i przypominać o czasach, które raczej znamy tylko z filmów.
„What’s A Boy Like Me To Do” z powodzeniem mógłby nagrać Wilson Pickett, ale nie – to zupełnie nowy utwór. Ależ ci Amerykanie umieją się bawić tradycją. Swoją tradycją.
Rhythm and bluesowo i to w klimacie brytyjskim brzmi „Sweet Tooth”. Do tego świetny saksofon, pogłosy na gitarach i prawdziwie rockowe szaleństwo. Oczywiście z zachowaniem brzmienia z lat 60.
Wolny „Boundary Line” pozwala na bardziej stonowane tony wokalisty. Atmosfera dawnej pościelowy, ze stosowną perkusją odtworzona została perfekcyjnie. I znów grzmi sekcja dęta, dodając pieśni barw, by w refrenie eksplodować niemal jak w najlepszych nagraniach Janis Joplin. Zadziwiające.
Krążek kończy radosny i także soulowo rhythm and bluesowy „Stay Strong”. Trzeba rzeczywiście trzymać się mocno, bo przy odrobinie szczęścia za kilkanaście miesięcy możecie być dumni że byliście przy narodzinach prawdziwej gwiazdy. Bo Jesse Dee ma i głos i talent, tyle, że a może na szczęście, na razie trzyma się z dala od bluesa. Alligator Records chyba wie, co czyni.