Big Bill Morganfield to oczywiście syn legendy Muddy Watersa. W tym roku wydał krążek “ Blues With A Mood”. Wśród gości znajdziemy takie tuzy, jak: Colin Linden, Augie Myers, Eddie Taylor, Jr. i Bob Margolin.
Krążek zaczyna mocne chicagowskie uderzenie. „Look What You Done” z świetnym pianinem Clarka Sterna i grającą responsy harmonijką Steve Guygera wprowadza nas w klimat „ojcowskiego” bluesa. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
„Havin’ Fun” wykonywał Memphis Slim, ale i Big Bill, czyli William Morganfield niezgorzej radzi sobie z klasykiem. Świetnie brzmi gitara akustyczna z odrobiną slide współpracująca z pianinem. Jest tu i luz, i niezwykła elegancja.
„Money's Gettin' Cheaper” to pierwsza autorska piosenka Big Bill Morganfielda na tej płycie. Porządny chicagowski blues, zaśpiewany z olbrzymią werwą i okraszony riffami i dialogami saksofonu.
Rzadko coverowana kompozycja Willie Dixona „Oh Wee” to następny mocny punkt tej płyty. Z pysznymi responsami pianisty i grającą na drugim planie riffy harmonijką. Morganfield jakby dobitnie cedzi słowa albo wręcz je wykrzykuje. Surowy, trafiający prosto w mózg blues.
Następny autorski numer, to równie surowy „No Butter For My Grits”. Z jakąż wspaniałą dynamiką rozwija się, wraz z rozwojem historii, którą z przekonaniem snuje Morganfield. A oprócz równego bitu werbla i riffu harmonijki wtórują mu jęki slide.
„Tight Things” przypomina stare bluesy przeznaczone do tańca. Big Bill wspomina w tekście Nowy Orlean i związane z pobytem w takim mieście przyjemności. Bo czyż nie miły to widok, kiedy zgrabne ciało nosi obcisłe jeansy i takąż bluzkę. Aż podnosi się lament saksofonu, który dyskutuje z gitarą.
„Devil At My Door” zgodnie z tytułem bliższy jest korzeniom. Akustycznie brzmiąca gitara współpracuje z elektrycznymi, które grają ostinatowe figury, a bębniarz z rzadka tylko dokłada przejście na werblu do prostego rytmu> Bo w tym bluesie mniej znaczy więcej, a śpiewanie unisono z akustykiem działa lepiej niż najwymyślniejszy przester. Nawet harmonijka solo gra bez żadnego efektu.
Radosny shuffle na moment rozjaśnia i rozwesela dość mroczny klimat krążka. Z każdej nuty „I Feel Alright Again” czuć radość grania, wspartą gadułami saksofonu i chóralnymi podśpiewywaniami „hey, hey hey” i nie tylko.
Podobnie „Another Lonely Night”. Jest radość, jest energia, po porstu to czego brakuje na polskich płytach – życie.
„Hot Love” to już bardziej umiarkowane tempo, lekko jazzująco grane akordy na gitarze przyprawione szczyptą pianina i podobną ingrediencją harmonijki. Do tego pentatoniczne solo gitary i mamy wzorowego bluesa w dodatku zagranego z różnicowaną dynamiką.
Album kończy wielkiej urody, z mrocznym klimatem „Son of The Blues”. Zaśpiewany bardziej nawet w manierze Johna Lee Hookera niż Muddy Watersa. I ten tekst, że blues wydobywa się wciąż z ojcowskiego grobu a Big Bill słyszy głos, który nawołuje: Graj i śpiewaj bluesa. I gra. Wspaniałe, autobiograficzne zakończenie buchające emocjami. Klasyk i koniec.
Big Bill Morganfield nie tylko jest synem legendy. Sam daje niezgorszy popis bluesowego grania, śpiewania i komponowania. I trudno mu nie wierzyć.