Tinsley Ellis to osadzony w brzmieniu Południa USA 56-letni gitarzysta blues rockowy. Na nowej płycie „Get It!” nagrał 10 świetnych instrumentalnych utworów oddając hołd swoim mistrzom gitary.

Krążek rozpoczyna kołyszące i energetyczne „Front Street Freeze” – autorska kompozycja Ellisa w stylu Alberta Collinsa. Do tego pulsujące organy Hammonda i nawet nie zauważamy, kiedy utwór się kończy.

Podobnie „Sassy Strat” – autorski blues rock z funkującymi klawiszami w tle. Takie piosenki, choć w tym przypadku toutwór instrumentalny, rozsławiają amerykańską muzykę w świecie. I co ważne – nie ma tu wirtuozerskich popisów. Jak przystało na bluesmana – gitara Ellisa rozmawia ze słuchaczami.

„The Milky Way” to wolny utwór, z perkusją grającą miotełkami coś na kształt walca – tańca, nie maszyny drogowej. Niemal czyste brzmienie stratocastera wykorzystuje jedynie mechaniczne tremolo. I znów Tinsley okazuje się wielkim wrażliwcem. Nie nadużywa gitary, po prostu śpiewa nią melodię, jakiej nie powstydziłby się niejeden balladzista.

Ale za chwilę wracamy do świata korzennego rock and rolla, bo Ellis w stylu – a jakże – lat 50. Gra piosenkę Bo Diddleya „Detour”. Jak on się bawi dźwiękami, a wszystko podlane sosem liczącym sobie grubo ponad pół wieku.

Klasyczna rockowa wręcz ballada to „Anthem For a Fallen Hero”. Tu już Tinsley Ellis zamienia fendera na Les Paula i gra szeroką, piękną melodię kojarzącą się z największymi balladami XX wieku. No i pozwala sobie na umiarkowane szaleństwa, bo wciąż trzeba pamiętać, że jego gitara na „Get It!” zastępuje głos. Ale w końcówce już nie wytrzymuje. Jego gitara uwodzi i porywa w otchłań blues rocka.

Tytułowy „Get It” to teksańskie rzężenie w klimacie Stevie Ray Vaughana. Tu też Ellis jeńców nie bierze. Zasuwa nieprawdopodobne frazy, by po chwili wrócić do klasycznych zagrywek, rodem z białego Południa.

„Fuzzbuster” nieco przypomina granie Jeffa Becka, kołysze słuchaczy w fantastycznym blues rockowym klimacie, a Tinsley chętnie przydusza butem pedał wah wah. To dopiero gada, a pianista Kevin McKendree oprócz organów, wali właśnie w elektryczny fortepian wzmacniając tylko efekt utworu.

„Freddy’s Midnight Dream” to cover jednego z mistrzów Ellisa – Freddiego Kinga. Zagrany z pewnym dostojeństwem, bez szaleństw. Bo gitara Tinsleya ma przecież bardzo bogatą duszę.

„Berry Tossin’” napisany przez Ellisa to shuffle w klimacie bliskim starym piosenkom Chucka Berry. Stylowy, z szalejącym pianinem, ale nie porywający.

Ostatnie nagranie to także autorska „Catalunya”. Przecudna melodia i aranżacja w klimacie wielkiego Carlosa Santany dowodzi, że Tinsley Ellis to niezwykle wszechstronny gitarzysta i kompozytor. To po prostu przebój, jakiego na swojej płycie nie powstydziłby się umieścić właśnie sławny Latynos.

Jeśli ktoś nie wierz, że gitara może mówić, śpiewać, bez wygrywania setek zbędnych nut i ozdobników, a przy tym – śpiewać przeboje, musi sięgnąć po krążek „Get It!”. Dobra, stara szkoła.