Jerry’s Fingers to sześciu muzyków z Jaworzna. Właśnie nagrali i wydali swój pierwszy mini-album "Welcome to fabulous Jerry's Fingers world".
EP-kę rozpoczyna „Rocket Woman”. Pierwsze zaskoczenie? To autorska kompozycja zespołu. Drugie? Świetnie brzmi. Piosenkę rozpoczyna silnie brzmiąca harmonijka z którą świetnie dogaduje się saksofon. Trzecie? Oprócz chicagowskiego skocznego bluesa w tej samej piosence mamy i echa rock and rolla i perkusistę, który potrafi i podbijać rytm na talerzach, a kiedy trzeba wystarczy, że postuka pałeczkami w rant werbla. Zakończenie z radosnym chórkiem dowodzi i poczucia humoru zespołu.
Jeszcze więcej energii włożyli Jerry’s Fingers w nagranie „One milion dollars”. I znów chicagowskie granie idealnie miksuje się z rock and rollowym szaleństwem i do tego ta mocna, lekko przesterowana harmonijka. Może bez wirtuozerii, ale za to grająca idealnie przemyślane partie.
Zespół nieco zwalnia tempo w piosence o stosownym tytule – „I’m Bad”. I znów w przemyślany sposób współpracują harmonijka i saksofon – basista punktuje frazy, a perkusista gra dokładnie tyle, ile potrzeba, by uwypuklić pulsowanie instrumentów strunowych. A i sam riff jest naprawdę niezły i stylowy. I wreszcie słychać sporo szaleństwa w grze Piotra Szencela na harmonijce.
Zespół idzie za ciosem i „I’ve got my blues” – szybki chicagowski shuffle, zaczyna od zagrywki na harmonijce. Są zmiany tempa, typowy bluesowy tekst, sprawnie napisany po angielsku. Tu po raz kolejny stonowaną solówkę, bez nadużywania efektów gra Przemysław Celeban, a zespół współpracuje wzbogacając ją efektownymi podziałami rytmicznymi.
„Need a rest” został nagrany z wykorzystaniem „barowego tła”. Piosenka swinguje, a Kamil Maliszewski melorecytuje tekst niskim głosem. Czy to jego naturalna barwa? Tak czy inaczej w takich klimatach brzmi chyba lepiej niż wchodząc we wcześniejszych piosenkach na wyższe rejestry, niekoniecznie konweniujące z bluesem. I znów fajnie przemawia do nas saksofon, zadowalając nawet wielbicieli tematu z kreskówki o Różowej Panterze.
Zespół kończy swoją debiutancką płytkę coverem „Barnyard Boogie”. Jeszcze jeden chicagowski numer pełen radości grania, z dośpiewywanymi chórkami i jak już nas zdołał przyzwyczaić – bogatą rytmiką i harmonią wykraczającą poza trzy akordy.
Jerry’s Fingers zadziwiają radością grania i bardzo dobrymi, autorskimi kompozycjami. Tradycyjnie już można mieć nieco uwag do głosu wokalisty, ale podejrzewamy, że na koncertach czuje się dużo bardziej swobodnie. Po przesłuchaniu „Welcome to fabulous Jerry's Fingers world” pójście na ich koncert wydaje się wręcz obowiązkiem.