Big Daddy Wilson pochodzi z Północnej Karoliny w USA, ale od lat pracuje w Niemczech. Koncertuje, siedząc za perkusjonaliami, a jego niezwykle głęboki głos czaruje publiczność. Na nowej płycie „I’m Your Man” jest równie bluesowo.

Surowy, zagrany slide „Travelin’ Blues” doskonale przypomina, że Big Daddy Wilson wywodzi się z tradycji amerykańskiego bluesa, zresztą, jakby ktoś nie zauważył, jest czarnoskóry. Głębokim głosem śpiewa unisono z gitarą proste słowa o podróży przez noc, z miasta do miasta, by połączyć się z ukochaną.

Osadzoną w gospel cudownie przebojową i kołyszącą „Hold the Ladder” Wilsonowi sprezentował Eric Bibb. Dyskretne elektryczne gitary i akordy klawiszy i przede wszystkim fantastyczne chórki tworzą atmosferę gospel bluesa na miarę XXI wieku.

Tytułowa pieśń „I’m Your Man” nie ma nic wspólnego z przebojem Leonarda Cohena. Elegancki blues z lekko jazzującym podkładem i bridge śpiewanym unisono prowadzą do dramatycznej kulminacji godnej hitów Joe Cockera, tyle że Big Daddy Wilson nie musi chrypieć by być oryginalnym.

W piosence „I wanna be your man” rozbrzmiewają skrzypce, klarnet, jest niemal nowoorleańska radość z grania i nieprawdopodobny swing punktowany basowymi dźwiękami tuby. To bardzo jasna strona bluesa.

„My Day Will Come” odkrywa bardziej jumpową stronę bluesa, ale są też i gospelowe chórki i teksasko traktowana gitara. Trzeba przyznać, że Big Daddy udanie adaptuje różne bluesowe stylistyki, jednocześnie nie nadużywając bogatego instrumentarium. Ważniejsza jest przestrzeń i duża dynamika nagrań.

Tylko z towarzyszeniem gitary akustycznej zaczyna się cudownie delikatnie zaśpiewana ballada „Please”, później odzywają się skrzypce, któe pewnie przypadłyby do gustu i fanom Starego Dobrego Małżeństwa.

„Hurricane” jak sama nazwa wskazuje to bardziej elektryczne oblicze Wilsona. Slide jest potężny, jak wiosenne grzmoty podczas gwałtownych burz, a rytm nieśpieszny, jak sjesta po wielogodzinnej pracy na polu bawełny. I nie ma wątpliwości – to jest blues.

„Oh Carolina” to utrzymana w hawajsko-sentymentalno-tanecznym nastroju balladka. Big Daddy przypomina w tekście, że jest bluesmanem, ale niejedna para z pewnością zawirowałaby w tańcu przy tej piosnce. Szczególnie panowie, którym podchodzą wolne numery. A i aranżacja – bogata w chórki i dodatkowe instrumenty nastraja uroczyście i jarmarcznie zarazem.

Nastrój kowbojskiego spięcia towarzyszy kompozycji „Born Loser”. Big Daddy śpiewa niemal schrypniętym głosem, wydobywa dźwięki gdzieś z trzewi i przeżywa każde słowo wyjątkowo intensywnie. I te słowa o wiecznym braku szczęścia. Esencja bluesa podana bez patosu, z wielką wrażliwością i kulturą. Genialne.

„Baby's coming home again” to kolejny surowy blues, śpiewany niemal unisono z partiami gitary, ale z wielkim nerwem i gitarą akustyczną i elektryczną, które świetnie i punktują każdą frazę i utrzymują napięcie w piosence. Mistrzostwo przy wykorzystaniu minimalnych środków i z brudnymbrzmineim.

„Show Dog” niemal oślepia jasnymi dźwiękami gitary akustycznej. Bliski country, z takimi też skrzypcami, i Daddym grającym na kongach, wyzwala z nieco ponurej atmosfery poprzedniego songu. I znów Wilson interpretuje tekst nieco inaczej, a jego melorecytacja dowodzi, że nie odpuszczał sobie ani na moment przy urozmaicaniu krążka.

Jeszcze jedna piękna ballada to „I'm so glad”. Bliższa chyba estetyce southern rocka niż bluesa czy nawet wywoływanego tu do tablicy country. Ale nie ma co szufladkować – to fantastycznie zaśpiewana piosenka bliska gospel czy uduchowionemu soulowi. I równie pięknie rozpisana na instrumenty i z olbrzymią dynamiką.

Także bonusowe „When It Rains” dostarcza niezwykłych wrażeń. Oparte na pulsacji basu i kongach oraz akordach fortepianu elektrycznego może zahipnotyzować na amen. Stara, dobra szkoła.

Big Daddy Wilson, choć nie tak znany, jak jego pobratymcy nagrywający w USA jest dla Polaków na wyciągnięcie ręki. Warto go zapraszać na koncerty, bo ma wspaniałe możliwości, a jeśli jeszcze przyjechałby z muzykami z którymi stworzył „I’m Your Man” uczta muzyczna gwarantowana.

A oto, co Big Daddy Wilson mówił podczas ostatnich koncertów w Polsce: Kiedy poznałem bluesa, zacząłem śpiewać