JJ Grey, Amerykanin z Florydy, właśnie wydał swój szósty album. „This River” nagrany dla Alligator Records potwierdza klasę muzyka zanurzonego w estetyce Południa Stanów.
Płytę otwiera funkujący „Your Lady, She's Shady”, ale to funk bardziej w klimacie Led Zeppelin niż wytwórni Motown. Surowe, z odpowiednią dozą pogłosu brzmienie, tworzy wrażenie bycia niemal w środku próby zespołu. A jakaż tu dynamika wykonania. I zupełnie niespodziewane, kosmiczne solo. A jest i dialog harmonijki z gitarą. Bardzo to ciekawe i bardzo energetyczne.
„Somebody Else” to niemal klasyczny, bluesowo-rockowy singiel. Z idealnym rytmem, pełen powietrza i świetnych riffów dęciaków. No i sam JJ Grey to niezgorszy interpretator z mocnym głosem i wrażliwą duszą raczej w odcieniu czerni niż bieli.
„Tame A Wild One” brzmi jeszcze bardziej miejsko. Grey od niechcenia opowiada swoją historię, dęciaki wspierają go w bridge, a cała melodia rozwija się w książkowy wręcz sposób. Bardzo ciekawy tekst i następny klasyczny hit, właściwie o ponadczasowym brzmieniu.
„99 Shades of Crazy” jako żywo przypominają twórczość The Rolling Stones z najlepszego okresu. Cały zespół tworzy nastrój wokół rhythm and bluesowego riffu, ale dęciaki i zmiany rytmu szybko dowodzą, ze nie ma tu ślepego naśladownictwa.
I wreszcie lekko osadzona w country ballada „The Ballad Of Larry Webb”. Taka, jakich wiele.
Dużo orginalniej wypada „Florabama”. Energetyczny funk połączony został z solówką na jakiejś mandolinie i z dęciakami grającymi riffy jakby żywcem wycięte z debiutanckiej płyty US3. To żywa, pomysłowo zaaranżowana muzyka, nie żaden blues rockowy skansen.
„Standing on the Edge” to już bardziej klasyczny southern rock. Ale też zadziwia nieoczywistym zestawem akordów. Bardziej zdaje się być ukłonem w stronę soulu niż typowego gitarowego grania. A jednocześnie brzmienia gitar nawiązują wręcz do przełomu lat 50. i 60. I nagle wybucha potężny refren, wzmocniony przez dęciaki, z łomotem bębnów i orgią w stylu starych Stonesów. Dużo w tej płycie jest takich stylowych i efektownych zarazem niespodzianek.
„Write A Letter” z świetnie rozpisanymi dęciakami i pianinem w tle porywa genialną interpretacja wokalną. Ależ ten Grey ma parę w gardle i umie je nieźle zdzierać. Piosenka rośnei z taktu na tak i staje się potężnym hymnem southern rocka.
Świetni brzmi harmonijka w „Harp & Drums”. DO tego zmutowany głos i funkowa jazda bez trzymanki, znów z dęciakami w klimacie acid jazzu.
Krążek kończy druga na płycie ballada – tytułowa „This River”. Bardziej rockowa w klimacie, ale oczywiście w końcówce wspaniale wzbogacona dęciakami przypomina klasyczne hymny gospel-rock-countrowe sprzed 40 lat. Ale czy ktoś wymyślił coś bardziej uczuciowego?
JJ Grey & Mofro albumem „This River” dowodzą, że formułą bluesa jest wciąż świeża i można łączyć najbardziej klasyczne brzmienia z graniem godnym XXI wieku. A przy okazji komponują własne utwory i umieją trafić w nastrój słuchaczy. A o to chodzi.