Ronnie Earl swoją nową płytę nagrał na koncercie w The Regent Theatre w stanie Massachusetts, który zamieszkuje gitarzysta. To porcja przede wszystkim instrumentalnego bluesa z najwyższym znakiem jakości.
Wieczór rozpoczyna szalejący na organach Dave Limina. Instrumentalna kompozycja zespołu Earla w chicagowskim stylu wprowadza słuchaczy w znakomity klimat żywego bluesowego grania. A sam Ronnie z czasem przejmuje stery, bardziej grając riffy niż solówki. Ależ jakie ma zaplecze.
Już jako drugi utwór pojawia się wolny „Blues For Celie”. Skromne dziewięć minut intymnego kontaktu ze stratocasterem. Dopiero pod koniec zaczyna się prawdziwe zespołowe szaleństwo, choć tak naprawdę tylko w sferze dynamiki. Ale taki właśnie jest blues.
Blues „Miracle” zaczyna się niby w klimacie Santany. Dużo tu przeszkadzajek, brzmienie wspomagają grzmiące hammondy, ale Earl nie naśladuje ani nie korzysta ze sztuczek sławnego Latynosa. To tylko kwestia podobnej instrumentacji, bo ten jeszcze bardziej emocjonalny blues wręcz rzuca na ziemię miłośników blues rocka.
Następny wolny blues to „Heart of Glass”. Jak cudnie pulsuje tu bas, a Earl gra niemal czystym brzmieniem. Cały zespół operuje olbrzymią dynamiką, co jakiś czas przez sekundę potrząsając zauroczonym słuchaczem. Bo za głosem earlowego fendera można iść na koniec świata. Zwłaszcza, kiedy do bluesowej harmonii dokłada piękną, nostalgiczną melodię. Absolutne piękna kompozycja.
„Rush Hour” to powrót do klasycznego 12-taktowego shuffle zagranego bardziej w teksaskim klimacie. Tu ma szansę wyszaleć się wspomniany już Dave Limina na Hammondach, ale kiedy Earl włączy delikatny przester wzmacniacza, nie ma zmiłuj. To świetny biały blues.
Wtedy Limina zasiada do pianina i intonuje szalone „Vernice’s Boogie”. Jako, że to autorska kompozycja klawiszowca, Ronnie Earl dołącza dopiero po pewnym czasie i raczej pełni rolę służebną wobec świetnego kolegi z zespołu.
Następny cudownie wolny utwór, z gadającą niemal ludzkim głosem gitarą Earla, to „Blues for Hubert Sumlin”. Tu wielbiciele wszelakich gitarowych bluesowych zagrywek będą mieli taką kopalnię pomysłów, że starczy na kilka dni analizowania i śledzenia pomysłów lidera. Blues instrumentalny w najlepszym wydaniu.
Zespół sięgnął nawet po kompozycję giganta jazzu – Johna Coltrane. Na szczęście dla fanów bluesa „Equinox” to niemal standardowy blues. Earl gra go lekko, acz stosując typowo jazzowe harmonie. Nie zapomina jednak, ze to bluesowy koncert i zagaduje gitarą słuchaczy w wyjątkowo uczuciowy sposób. Świetna wersja.
Klasyk „Ain’t Nobody’s Business” to nuty grane niemal z delikatnością, jaką ojciec po raz pierwszy dotyka noworodka. Ronnie Earl po raz kolejny czaruje swoją gitarą, snuje genialnie przed laty napisaną opowieść, dodając od siebie niebywałą wrażliwość w opozycji do metalicznie brzmiących fraz fendera. Ciekawe zestawienie osiągnięte wyłącznie dynamiką traktowania strun. Po prostu – to ekstraklasa bluesowej gitary.
Swingujący „Robert Nighthawk Stomp” budzi z zadumy słuchaczy i zachwyca perfekcyjną partią pianina. Podobnie „Jukein’” – kompozycja osadzona w klasyce, z chicagowskim sznytem, gitarą grającą akordy z dużym pogłosem. Niby zwyczajny blues, a jednak.
I czas na mega klasyk – „I’d Rather Go Blind”. I znów zaskoczenie – po raz pierwszy pojawia się wokalistka. Diane Blue swoim głębokim głosem interpretuje jedną z najbardziej rozdzierających pieśni ostatnich dziesięcioleci. Ronnie Earl jedynie dyskretnie uzupełnia jej emocjonalną wersję krótkimi frazami gitary.
Koncert i płytę kończy „Pastorale”. Cudowna ballada autorstwa Earla przypominająca Polakom paradoksalnie starą piosenkę zespołu Test „Droga przez sen” z hammondem Krzysztofa Sadowskiego.
Ronnie Earl & the Broadcaster s z “Just for Today” powinni stanowić wyznacznik bluesowego grania w Polsce. Jeśli mamy kłopoty z dobrym tekstem, a wokalistów w bluesie też nie za wiele – może warto skupiać się na interpretacjach i aranżacjach. Wszak muzyków znakomitej klasy nam nie brakuje.