Cassie Taylor to oczywiście córka sławnego i w Polsce Otisa Taylora. Po dwóch lata powraca z drugą autorską płytą. Jest blues, trochę rocka i współczesne przyjazne radiu granie.
Krążek otwiera dwuczęściowa kompozycja „Ol’ Mam Dan”. Jak na porządnym rockowym koncercie rytm wybija stopa, dudnią basy, a Cassie śpiewa inwokację o wolności i daje pograć Steve Mignano na gitarze. Ale i tak wiadomo, że to ona skupia na sobie całą uwagę. W drugiej części tej pieśni role odwracają się. Z bitej i upokarzanej kobiety zamienia się w anioła zemsty. Brzmienie potężnieje, gitary gadają slide, a sama Cassie śpiewa przez efekt – przypominający brzmieniem na przykład mikrofon dedykowany harmonijce. Tak czy inaczej, ten pełen slide blues rock kołysze i trzyma w napięciu podlewany przez wokalistkę hammondowym, gęstym sosem.
„Spare Some Love” wykorzystuje niemal czyste brzmienie przypominające telecastera. I jest jakże bluesowe. Zagrane oszczędnie, za to zaśpiewane pełną gamą żeńskich emocji. Minimum bębnów, oszczędny bas, czasem tylko tremolo werbla, a efekt jest niesamowity. To jest prawdziwy blues.
Tytułowa piosenka „Out of My Mind” rozpoczyna się od ostrej frazy Cassie, by przerodzić się w soulowy hit z początków lat 60. XX wieku. Podobne piosenki co jakiś czas nagrywają wielkie divy współczesnego soulu i często stają się wakacyjnymi hitami. W „Outof My Mind” tkwi identyczny potencjał i kiedy latem deszcz leje za oknem jej słuchanie daje dodatkową radość.
Akustycznie zaaranżowana ballada „Lay My Head On Your Pillow” może jest bliższa country niż bluesowi, ale jak świetnie zaśpiewana. A i muskana miotełkami perkusja podkreśla tylko intymny charakter utworu.
Cassie ponownie chwyta za bas i bawi się muzyką zapraszając do nagrania piosenki „New Orleans” trębacza Jona Graya. Swingujący rytm i fantastyczne partie trąbki z tłumikiem czynią z tej piosenki następne arcydziełko.
Cassie Taylor symbolicznie wchodzi do kuchni i śpiewa „No Ring Blues”. To na swój sposób protest przeciwko instytucji małżeństwa. Gitarzysta w rytm lekko latynoskiej perkusji gra ciekawe, acz oszczędne riffy a i nie waha się przed paroma wirtuozerskimi pochodami w solówce.
„No No” to jakby krzyżówka bluesa z niemal punkowym nerwem. Tu jeszcze bardziej objawia się talent gitarzysty Steve Mignano. A i sama produkcja pozwala usłyszeć potęgę głosu Taylor.
„Forgiveness” zaczyna się od śpiewu unisono z gitarą akustyczną i trąbką. Prościutki pomysł na aranżację, z ciekawą perkusją i hammondowym tłem czyni z tej kompozycji następną perełkę płyty. Cassie zamiast grać na basie powierzyła niskie nuty muzykowi grającemu na tubie. Za to trębacz grając responsy fraz naprawdę może się pobawić muzyką czyniąc słuchaczom niemniejszą radość.
„Gone and Dead” ma w sobie trochę psychodelicznego mroku i odrobinę transowości w figurze granej przez bas. Do tego niesamowicie brzmiące klawisze, a wszystko utrzymane w ryzach bluesowej harmonii. Słychać, że Cassie nie brakuje nie tylko pomysłów na teksty, ale i ma zmysł do aranżacji swoich piosenek.
Bardziej rockowo rozpoczyna się utrzymany w klimacie gitarowego boogie „That’s My Man”. Podobnie grało wiele zespołów, ale jakoś akurat tu przypominają się koncertowe popisy Ten Years After czy Rory Gallaghera.
Krążek kończy zagrana z pianinem ballada „Again”. Dodatkowego smaku klasyki dodaje grający smyczkiem kontrabasista. Na szczęście oprócz umiarkowanych zwrotek z czasem w pieśni pojawiają się mocniejsze uderzenia, głos Taylor nabiera mocy, by nagle eksplodowało elektryczne solo Mignano. Właściwie podobnej jazdy nie powstydziłby się i Slash. Fantastyczne, choć nie do końca bluesowe zakończenie płyty. Ale dzięki zmianom tempa i klasycznej blues-rockowej harmonii świetnie pasujące do całego materiału.
Cassie Taylor to następna młoda artystka, która ma na siebie pomysł, nie zdradza bluesa na rzecz komercji, ale i nie zanudza odgrzewaniem kotletów. Tak jak przekornie zaśpiewała – w miejsce gotowania wybiera muzykę. Słuszny wybór.